itafron pisze:Zgadzam sie z tym. Skoro nie brał na siebie artystycznej odpowiedzialności, to dlaczego Baumann, Schmoeling, i inni odchodzili? Nie mieli sił na obronę własnej przestrzeni, którą zdobyli, lub w przypadku Klausa Schulze ,który nie miał na to ochoty i od razu poszedł przed siebie, bo ta notorycznie naruszana była przez Froesego (niekoniecznie pod względem artystycznym).
Nie mogli mieć sił przy tak wzmożonej pracy w zespole. Za Baumanna wiązało się to z improwizowanymi koncertami i najbardziej kreatywnymi pomysłami na krążki, po odejściu z TD potrafił jeszcze wydać jedną porządną płytę i na tym się jego przestrzeń wyczerpała.
Joliffe i Krieger to lekki ewenement w historii TD, bo tyle w studiu nie dłubali.
Za Schmoellinga wszystko zaczęło się coraz bardziej nakręcać - z roku na rok praca nad kolejnymi wyrobami (bo niektóre soundtracki miały mało wspólnego z normalną grą w zespole) spowodowała jeszcze mniejsze możliwości faktycznego wykazania się. Po "The Park Is Mine" i jemu po kilku latach przeszło.
Z Haslingerem dalej kontynuowano działanie zespołu w podobnym schemacie, tylko że tutaj już poszła wyraźna zmiana brzmienia - ale roboty też było mnóstwo, co skończyło się historią związaną z jedynym koncertem w 1987 roku i planem związanym z kolejną trasą - i tutaj to Franke zabrał sprzęt.
Wadephul pojawił się na "Optical Race", ale gdy przysłuchamy się jego solówkom to też można się domyślać stopnia jego zaangażowania w tę płytkę.
Potem już były dość mierne kompozycje, bo zaczęło brakować jakiegoś ducha kreatywności - Haslinger też wreszcie zabiera manatki - i zamiast pójść dalej w jakieś nowe rejony to skończyło się na rodzinnym graniu już totalnie wypranej z emocji i jakiegoś przemyślanego pomysłu muzyki.
To drugie oprócz Schulze'go nie wystąpiło już nigdy później - bo też nigdy później w TD nie pojawił się ktoś równie charyzmatyczny i wyrazisty (Franke w pewnym momencie pozwolił sobie na taki stan w zespole).