Post #114344 autor: Sublime » 09 lip 2017, 16:01
Pisałem tu wcześniej o Andromedzie, chociaż to rzeczywiście był średni wybór. Niedawno wracając do większości dyskografii niemieckiego mistrza rzuciły się na uszy dwa nieudane longpleje. Lata siedemdziesiąte to absoluty przebłysk geniuszu Klausa, ale co się stało w 1977 roku, gdy wydawał Body Love Vol. 2 oraz w 1979 r. przy okazji Dune to dla mnie ciekawa sprawa.
Ten pierwszy - który chyba w żadnym stopniu muzycznie nie jest powiązany z "jedynką" (poza oczywistym skopiowaniem po raz drugi wybitnego Stardancera), jest mimo wszystko pierwszym albumem, na którym KS gra kompletnie bez pomysłu, bez jakiegoś przemyślenia - przeciągnięte utwory do granic możliwości, a brzmieniowo wcale nie lepiej. A przecież na "jedynkę" składają się właśnie IMO najlepsze, najbardziej wzruszające i angażujące utwory, jakie kiedykolwiek Niemiec skomponował. Pod koniec P.T.O. zgodnie z duchem muzyki aż chce się powtarzać odsłuch płyty właściwie bez końca. Na "dwójce" ciężko o podobne doświadczenia.
Dune z kolei jest dla mnie klasycznym obrazem przerostu formy nad treścią. Utwór tytułowy na pewno zyskałby na mniejszym użyciu wiolonczeli i na większej ilości klasycznych analogowych syntezatorów. Efekt jest taki, że w zasadzie tylko przypomina, papuguje wręcz muzykę poważną w średnio udany sposób. Nie lepiej jest z Shadows Of Ignorance, które zaskakuje dość nudnym podkładem, do którego swojego głosu użyczył Brown. Razem nie brzmi to za dobrze, ale w jakiś tajemniczy sposób też nie odrzuca, tak jak Body Love II. Następny Dig It jest już na szczęście o niebo lepszy, o niebo lepiej też brzmi, bo Dune na domiar złego (mimo pompatycznego klimatu) brzmi dość banalnie (szczególnie sekwencje i perkusje) i dość minimalistycznie, a to w przypadku Klausa nie zawsze zaleta.
Sublime