Pozytywne zaskoczenie - to pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy po pierwszych odsłuchach całości Equinoxe Infinity. Po trzeciej części Oxygene obawiałem się o kolejną płytę - że ta właśnie będzie równie niemrawa, toporna i nieprzemyślana. Na szczęście JMJ pokazał pazur i to w sposób, jakiego w tym wieku bym się nie spodziewał.
Przede wszystkim Jarre trochę się zgrywa na tej płycie - między utworami puszcza nam sporo oczek, muzycznych pejzaży przypominających Equinoxe właściwe. Na The Watchers wykorzystuje akordy z pierwszej części pierwowzoru, tyle że tym razem grają one inną melodię. Ten średnio na początku akceptowalny Infinity i Machines Are Learning wzbudziły we mnie autentyczny uśmiech - między dźwiękami Jarre chciał nam przypomnieć część piątą i szóstą - szczególnie pod koniec Infinity, gdzie (tak jak 40 lat temu) wybrzmiewa już sama sekwencja basowa, która sugeruje nam pewną wariację na ten temat chwilę później. Gdzieniegdzie na płycie wybrzmiewają te syntezatory grające wysokie dźwięki, tak jak to było na Equinoxe - podobnie odbieram też te ambientowe fragmenty, gdzie wybrzmiewa to typowe, charakterystyczne elektroniczne lanie wody. Oj właśnie tymi smaczkami Francuz mnie kupił - bez wątpienia to najlepsza płyta od czasu Oxygene 7-13.
Equinoxe Infinity broni się nie tylko dzięki tym podskórnym nawiązaniom - to również broniąca się w wielu fragmentach melodyjność utworów, które niosą za sobą jakiś ładunek emocjonalny, czego brakowało mi na tych nowszych płytach. Jeszcze lepiej JMJ radzi sobie na poletku bardziej atmosferycznego grania - gdyby ta płyta trwała dłużej i gdyby takie perły jak All That You Leave Behind czy Don't Look Back były dłużej poprowadzone... zadowalam się nimi i w takiej długości, w jakiej zostały podane. Zasadniczo jednak cieszy mnie chęć dalszego eksperymentowania i poszukiwania - forma staje się bardziej odpowiednia współczesnym czasom, ale brzmienie wciąż stara się być zakorzenione w analogowej elektronice i takie w wielu momentach jest. Jedynym poważnym mankamentem jest jak dla mnie ten wokalizowany klawisz pojawiający się od 5 do 7 części EI. No i The Opening trochę stracił na motoryce, ale jest adekwatnie wkomponowany w całość.
Oj tak, to naprawdę solidna płyta - a już myślałem, że JMJ nie będzie w stanie mnie tak pozytywnie zaskoczyć.
jman pisze:The record at its best shows the compositional vitality of early electronica’s best records, but at its worst it can sound surprisingly amateurish.
Eee tam, nie byłbym aż tak bezlitosny. Bez wątpienia amateurish były obydwie płyty Electronica i Teo&Tea, szczególnie jeśli chodzi o selekcję materiału, jaki się na nich znalazł.
tmayonez pisze:Robots don't cry (drażni ten chaotyczny melotron, aż się prosi tutaj o jakąś ciekawą linię melodyczną)
O tak, to też jest wyraźny mankament w odniesieniu do całości płyty. Tutaj tego melotronu jest za dużo, choć pobudki rozumiem, bo sam od lat jestem wielbicielem jego brzmienia.
piotrasz pisze:Słuchając Equinoxe Infinity ma się nieodparte wrażenie, że jej autorem nie jest sam JMJ, tylko przypadkowa osoba lub zespół ludzi, którzy dostali zlecenie na tę płytę.
Ja miałem zupełnie odwrotne wrażenie - taki jest ten nasz dzisiejszy Jarre w rzeczywistości i brzmi on autentycznie. Bez zbędnego balastu w postaci masy muzyków towarzyszących, co często szkodziło kompozycjom Francuza.