Recenzje spawngamer'aMike Oldfield - moj top 5

Świetne recenzje płyt, których lubi słuchać spawngamer.

Moderatorzy: fantomasz, spawngamer

Awatar użytkownika

Autor tematu
spawngamer
Habitué
Posty: 2314
Rejestracja: 23 gru 2004, 15:33
Status konta: Podejrzane
Imię i nazwisko:
Lokalizacja: Bydgoszcz
Jestem muzykiem: Nie wiem
Ulubieni wykonawcy:
Zawód:
Zainteresowania: muzyka,film,komiks,książka itd.
Status: Offline

Mike Oldfield - moj top 5

#39305

Post autor: spawngamer »

5.SONGS OF THE DISTANT EARTH(1996).
Tak naprawdę The Songs of Distant Earth to swoista kolaboracja z legandarną postacią świata SF Arthurem C. Clarke. Oldfield zauroczony jego książką z 1957 roku pod tym tytułem chciał stworzyć opartą na niej muzyczną wizję. Pojechał do pisarza i podarował mu Tubular Bells II. Clarke zachwycony tą muzyką uznał że może dać wolną rękę Oldfieldowi w interpretacji tekstu i nie wtrącał się w proces twórczy muzyka. Oldfield wykorzystał carte blanche potraktował książkę luźno, jako bazę do swych wizji. Stąd zupełnie odmienny, nielinearny ciąg muzycznej narracji niż w np. War Of The Worlds Jeff’a Wayne’a. Oldfield układa ją w luźno dobrane tematy, wynikające z doznań wyniesionych z lektury książki a nie będących jej streszczeniem. A te zostały dodatkowo rozwinięte o kwestie wizualne. Krążek jest innowacyjny gdyż płytę wydano w technologii CD-ROM i zawiera idee Oldfielda przeniesione na ekran w specjalnej technologii graficznej, prezentującej rendederowaną podróż po mieście przyszłości olbrzymim statkiem kosmicznym. Warto dodać, że video klip do Let There Be Light reżyserował Howard Greenhalgh znany z niesamowitej techniki montażu zdjęć filmowych z grafikami komputerowymi. Niestety graficzne impresje dostępne jest tylko dla posiadaczy MAC-ów. Oba projekty, graficzny i muzyczny były tworzone jednocześnie pod nadzorem Oldfielda, który uważał że uzyskał brzmienia w najbardziej wizualnym wymiarze w dotychczasowej twórczości. Oldfield przyznawał ze jest fanem komputerów i gier na PC, stad na krążku znalazła się też nieskomplikowana gra.
Oldfield odrzucił tradycyjne dal siebie klimaty czym zaskoczył przyzwyczajonych do kombinacji folka i art rocka fanów. Duży nacisk położył głównie na atmosferę wytworzoną keyboardami i zaśpiewami charakterystycznymi dla ...new age! Ten melanż miał na celu wydobycie nastroju jaki powinien towarzyszyć skojarzeniom z tematyką SF, która nie powinna brzmieć zbyt ziemsko. Stapia więc elementy muzyczne z całego świata ze swymi własnymi idiomatycznymi brzmieniami i stylami.
Album koncepcyjny jest u Oldfielda nowością: sam twierdził że np.Tubular Bells" jest tylko samokontynuującą się muzyczną suitą a nie albumem z konceptem. Forma miała służyć stworzeniu eposu o micie połączenia natury, technologii, nauki w jedność.
W aranżacjach i stylu nacisk położono na dźwięki i syntetyczne sample połączone płynnie z plemiennymi śpiewami i muzyką dance . Nuży jednak podstawowy mankament tej muzyki, liczne wariacje tych samych tematów, czyli autocytowanie (Choćby Let There Be Light powtarzany w Oceanii czy Ascension). Każdy utwór jest doskonały technicznie. Zarzut też to bardzo stereotypowa odmiana new age z syntetycznie brzmiącą sekcją rytmiczną. Najciekawsze są solówki gitarowe, partie syntezatorowe i muzyka world przefiltrowana przez elektronikę w stylu Enigmy ( wiele w tej płycie mocno zbliżonych do Cretu utworów np. Hibernaculum) . Zwraca moją uwagę także bardzo bogata paleta sampli, którą można by obdarzyć jeszcze kilka płyt. Utwory są łatwe w odbiorze i bardzo melodyjne. Relaksacyjna jakość tej płyty sprawia słuchaczowi dużą przyjemność. Biorąc pod uwagę konotacje z New Age wydaje się być bardziej intensywna, dynamiczna i różnorodna niż typowe NA . Zamiast gitary, która gdy się pojawia jest bardzo subtelna, mamy przewagę wokalnych harmonii a keyboardy generalnie używane są do prowadzenia podkładów niż jako instrumenty wiodące.
Moje ulubione kawałki to Let there be light gdzie Oldfield miesza swój standard brzmienia gitary z unikalnym obrazowaniem widoku kosmosu. Czytelna, piękna w swej prostocie solówka otoczona ciekawą aranżacją złożoną z sampli głosów i delikatnej syntezatorowej poświaty. Mocne oparcie uzyskuje w rytmie wybijanym na instrumentach perkusyjnych. Melodia wsparta zostaje przez zmieniające się głosy – wysoki męski, chór i niewinny dziecięcy . Wyjaśnia się też pochodzenie tytułu. Słychać wpleciony głos Billa Andersa czytającego na pokładzie Apollo 8 z księgi Genesis „i bóg rzekł niech się stanie światłość” ... Banalnymi środkami Oldfield uzyskuje niebanalny klimat. Supernova wytraca prędkość poprzedniego utworu oddając się pięknym spowolnionym pasażom, ciekawe potraktowanie smyczków, przy końcu nabiera mocy, pojawiają się generowane elektronicznie piękne zaśpiewy by w eksplodować w Magellanie niczym ...supernova. Syntezatory najwięcej zaś do pokazania mają według mnie w zjawiskowej melodii The Shining Ones, kruchej i subtelnej kompozycji.(8.25/10)

All tracks Written, Produced and Engineered by Mike Oldfield
Assistant Engineers: Gregg Jackman, Steve MacMillan, Tom Newman
Technical Engineer: Richard Barrie
Additional Programming: Eric Cadieux
Additional Rhytmn Loops: Mark Rutherford, Sugar 'J'
Pandit Dinesh - Tablas
Molly Oldfield – Keyboards
Cori Josias, vocals
Ella Harper, vocals;
David Nickless, vocals
Roame, vocals
Members of Verulam Consort, vocals;
Tallis Scholars, vocals
Extracts from:
Bill Anders quoting from The Book Of Genesis aboard Apollo 8, whilst orbiting the Moon, christmas 1968, with fellow astronauts James Lovell and Frank Borman.
Saami chant - (Ofelas-theme) composed and performed by Nils-Aslak Valkeapaa, for Ofelas (Pathfinder) Film.
Mike Joseph - Self hypnosis tape
Vahine Taihara - Tubuai Choir
1.In The Beginning 1:24
2. Let There Be Light 4:52
3. Supernova 3:29
4. Magellan 4:41
5. First Landing 1:16
6. Oceania 3:27
7. Only Time Will Tell 4:19
8. Prayer For The Earth 2:10
9. Lament For Atlantis 2:44
10. The Chamber 1:49
11. Hibernaculum 3:32
12. Tubular World 3:23
13. The Shining Ones 2:59
14. Crystal Clear 5:42
15. The Sunken Forest 2:39
16. Ascension 5:48
17. A New Beginning 1:33
4.TR3S LUNAS (2002)
Kolejny eksperyment z interaktywnością do uzupełnienia wizji muzycznych wynikał z fascynacji Oldfielda komputerami i grami komputerowymi. Oldfield poszedł dalej niż na SOTDE pracując nad projektem multimedialnym nazwanym 'Interactive Video Album', gdzie użył mocy komputerów do rendedronowania grafik gry 3D, które miały w danym momencie uaktywniać odpowiednią porcję jego muzyki aby można się przez to rozkoszować nią w dwójnasób. Tak więc opowieść o lądzie z trzema księżycami to swoisty soundtrack zrealizowany do gry stworzonej pod dyktando Mike’a. Muzykę dostrojono do odwiedzanych podczas gry miejsc. "MusicVR Tr3s Lunas Game" to stworzona bez przemocy muzyczna przygoda, wędrówka poprzez miasta i i pustynie, gdzie spotykamy koty, delfiny skorpiony, zaprojektowana jako pierwsza część gier komputerowych MusicVR.
W sprzedaży pojawila się jako pojedyńcze wydawnictwo z muzyką i interaktywny CDROM na dwóch krążkach. Muzycznie oba są identyczne do utworu 12, po nim różnią się dodanymi miksami. Na tej płycie odszedł (ale nie porzucił –To Be Free) od new age’owych klimatów zbliżając się za to do chill out’u ( wzorcowy Return To The Origin). Wolne, pozbawione agresywności kawałki wyposażone w pasaże wyluzowanych relaksacji idealne są jako podkład do robienia prac domowych. Ta kolekcja krótkich instrumentalnych utworów wyróżnia się prostotą ale mimo że to soundtrack brzmi jak porządnie skonstruowany album. W kontraście do innych ibizowskich realizacji jest bardzo dojrzały z ciekawym, przestrzennym brzmieniem Wskazuje spokojną ścieżkę życia, w warstwie dźwiękowej kładąc nacisk na pastelowe brzmienie gitary i błyskotliwą atmosferę co można odebrać jako osobiste refleksje ze wskazania radości wypływającej z nie materialistycznego życia. Każdy utwór nosi piętno indywidualności. Pojawia się też siostra Oldfielda, Sally pierwszy raz od czasów 'Incantations' i to nie tylko w wokalu To Be Free . Sally nagrała również mówione instrukcje do gry Music VR i niektóre zostały zsamplowane i włączone do płyty.
Otwierający Misty doczekuje się wariacji już w drugim utworze No Man’s Land i w Tres Lunas. Szkoda że Oldfield znów pokusił się o tworzenie różnych wariacji tego samego utworu co odbieram na in minus. Z drugiej zaś strony się mu nie dziwię gdyż zwiewna, subtelna melodia opierająca się na ciekawej solówce na sax wspomagany przez fortepian czaruje każdego swym powabem. Landfall aż prosi się intensywniejsze wykorzystanie instrumentarium, o dodanie linii basowej , instrumentów perkusyjnych pod koniec utworu. Viper jest już lepiej zaaranżowany. Zaś najbardziej gitarowy jest Turtle Island notabene kolejna przepiękna melodia ze smakiem zaaranżowana. Zaskakuje Daydream gdzie pierwsze miejsce uzyskuje fortepian a gitara pojawia się na chwilę w tle. Thou Art in Heaven oparto na kawałku z berlińskiego koncertu na millennium znanego najpierw jako 'Berlin 2000' później jako 'Art in Heaven' ( nazwa firmy która organizowała koncert i pokaz świateł ).
Wreszcie To Be Free. Czasem jesteśmy sami , bez ochrony nie wiedząc którędy pójść i nagle dociera do nas pewien rodzaj czarów nie wiemy jak ani dlaczego ale pewnego dnia potrafimy latać. Moim życzeniem jest być wolnym , dzikim, jak dziecko. Wiem ze utwór ten brzmi w zestawieniu z new agowym tekstem infantylnie ale jest w nim coś takiego, nie wiem, czy to głos Sally, czy coś innego że brzmi bardzo autentycznie przez co mocno mnie do dziś porusza do tego stopnia ze to mój ulubiony kawałek Oldfielda dystansujący nawet Shadow On The Wall a równorzędny Five Miles Out...
Oldfield udanie łączy podkłady gitarowe i keyboardy w kosmicznych kołysankach wspomaganych ciekawymi aranżacjami. Tą płytę trzeba odkrywać powoli, kilka przesłuchań pozwala dojść do konkluzji że jest naprawdę przeurocza i godna określenia : gorąco polecam.(8.88/10)
Mike Oldfield Electric Guitars, Spanish Guitar, Bass Guitar, Synthesisers, Mandolin, Grand Piano, production
Assistant Engineer: Ben Darlow
Vocals: Sally Oldfield (spoken)
Amar
Jude Sim
Percussion programming: Philip Lewis
Thomas Süssmair
Recorded at Roughwood Studios, with additional parts at Plan 1 Studios, Munich
1. Misty (4:00)
2. No Mans Land (6:10)
3. Return To The Origin (4:41)
4. Landfall (2:22)
5. Viper (4:35)
6. Turtle Island (3:43)
7. To Be Free (4:23)
8. Fire Fly (3:39)
9. Tr3s Lunas (4:37)
10. Daydream (2:17)
11. Thou Art In Heaven (5:24)
12. Sirius (5:50)
3.FIVE MILES OUT (1982)
Począwszy od roku 1979 artysta zmienia styl zmierzając w stronę muzyki popularnej, komponując krótsze utwory z wykorzystaniem śpiewu. Na Five miles out znajdujemy właśnie 2 dłuższe formy i utwory o typowo piosenkowej strukturze. Od tego albumu pojawiają się też nowe technologie zwłaszcza na szerszą skalę keyboardy z melodyjnymi brzmieniami i różnorodne instrumenty perkusyjne. Postacią równorzędną muzyce Oldfielda stała się Maggie Reilly, wszechobecna na tej płycie wygrywająca pojedynek z elektronicznymi modyfikacjami i intonacjami agresywnej gitary elektrycznej. Płyta zaskoczyła gdyż była wyraźnie skierowana do publiczności o innym smaku niż dotychczasowi odbiorcy, którzy w starym stylu otrzymali tylko pierwszą część płyty. Miks wczesnego i nowego Mike’a to mieszanka rocka, elektroniki kołysanek, wpływów celtyckich i popu . Zwróćmy uwagę na dynamiczną gitarę czy nie żałującą decybeli perkusję choćby Perta grającego z entuzjazmem na bębnach w utworze tytułowym. Zresztą trio Morris Pert, Tim Cross, Rick Fenn współpracowało z Oldfieldem w latach 80 tych na stałe.
Taurus II to 25-minutowa epicka suita oparta na ciężkim brzmieniu gitary elektrycznej i dudniącej perkusji. Oldfield powrócił tą zaskakującą kontynuacją tematu z płyty QE 2 do rozbudowanych kompozycji. Czego tu nie ma; ciężkie gitarowe riffy, łomot perkusji , folk z irlandzkimi dudami, kołysanka, zabawy wokoderem, dźwięk pozytywki, irlandzkie skrzypki, syntezatorowe imitacje, pieśń, cytra. Prym wiedzie progresywne brzmienie z solidną porcją elementów folk i art rocka. Całość utworu przypomina zlepek ewoluujących w różnych kierunkach, krótkich instrumentalnych utworów złączonych w jedną suitę, gdzie swoistym łącznikiem jest przywołany na początku i na końcu główny wątek melodii utworu tytułowego. Najbardziej zwraca uwagę dynamiczna instrumentacja, irlandzkie dudy Paddy Moloney’a, gitara Mike'a i głos Maggie Reilly kontrastowo brzmiący z pokręconymi dźwiękami.
Family Man to piosenka z ostrymi, rockowymi riffami i rytmiczną perkusją zaczynająca się popowo bębnem i samplami głosów i dziwacznym brzmieniem gitary. W tekście to takie skrzyżowanie Roxanne Police z Das Modell Krafterk . Nic dziwnego, że ten utwór zaadoptowali robiąc z niego całkiem spory hit Daryl Hall i John Oates, twórcy innego przeboju o kobietach wampach Man Eater.
"Orabidoo" kolejny rozbudowany utwór rozpoczyna nastrojowe, zadumane wibrafonowe brzmienie , które łagodnie przechodzi w spokojny rytm wybijany perkusją, uzupełniony dźwiękami gitary, syntezatorów a przede wszystkim ciekawe przetworzonym elektroniczne głosem w stylu a la "Clockwork Orange" Wendy Carlos. Kolejna jest koda tego tematu na fortepian. Wreszcie w środku progresywne wpływy z ostrzejszą gitarą i ciekawymi pasażami na syntezator. Znowu powraca spokojniejsza gitara i zestaw instrumentów perkusyjnych i ten temat jest repryzowany na różne zestawy instrumentów. Przy końcu następuje całkowite wyciszenie i eteryczny głos Maggie śpiewający irlandzką pieśń wplata się w akustyczną gitarę kończącą subtelnie ten utwór. Ten zróżnicowany kawałek, składający się z kilku części zebranych w logiczną całość zwraca uwagę hipnotycznym podkładem perkusyjnym na zestawie Tama w wykonaniu legendarnego bębniarza z grupy Emerson Lake & Palmer, Carl’a Palmer’a.
Mount Teidi brzmi podobnie do "The wind chimes part 2" na Islands. Znowu Carl Palmer na bębnach. Krótki instrumentalny utwór zbudowany na pięknej melodii oparto na popowym brzmieniu kotłów i szerokim wachlarzu brzmień gitar, łącznie z przetworzeniem ich elektronicznie i jest swoistą opowieścią w formie rosnącego w siłę masywu dźwięków o wspinaczce na tytułowy najwyższy szczyt Teneryfów.
Tytułowy utwór, pean o lataniu podczas złej pogody zainspirowany został przykrą przygodą Oldfielda gdy w 1979 roku krótko po uzyskaniu licencji pilota jego samolot wpadł w gwałtowną burzę i Mike przeżył chwile grozy myśląc że nie da rady się uratować. Traumatyczne przeżycie było tak wielkie, ze uczynił je głównym tematem tego albumu. Opis ucieczki z zabójczej burzy to jedna z najciekawszych kompozycji spośród piosenek Oldfielda. Zaskakują przełamania konwencji typowego singlowego utworu. Anielski głos Reilly, wspomaga nagle pełen emocji , agresywny wokal Oldfielda (także szept, gardłowy wrzask żywcem wzięty z Egzorcysty) i są one oryginalne poprowadzone wbrew zasadom zwrotka refren zwrotka. Utwór skonstruowano tak muzycznie, żeby dźwiękami opowiedział nam całą historię łącznie z pikowaniem samolotu na końcu utworu, użyciem wokodera imitującego głos z kabiny i wreszcie epickim w wymiarze treści tekstem. W tej opowieści lotnika pozostaje w pamięci wspaniała wstawka dud , świetne linie basowe oparte na pracy perkusji ale najbardziej jednak utkwi każdemu słynny gitarowy riff zaczerpnięty z Taurusa II.
Po statecznym opartym na celtyckich brzmieniach "Qe2" zmienił styl dodając więcej ciężkich brzmień gitary i mocnej perkusji. Postąpił krok ku synth popowi ale z mieszanką prog rocka w choćby 20 minutowym opusie Taurus II. Razem z sukcesorem, swoistą kontynuacją formy jakim jest Crises, Five Miles Out reprezentuje typowy format abumów Mike’a w latach 80tych - jedna strona długi kawałek, druga zestaw krótszych utworów. Formuła ta przełożyła się na komercyjny sukces. Płyta ta to najlepiej sprzedawany album po Tubular Bells. Co dziwne, album nie zawiera singla który go promował "Mistake" ( wydanego dopiero w 1985 roku na"The Complete"), który znakomicie uzupełniłby album. Płyta intrygująca i perfekcyjna. (9.22/10)

Maggie Reilly - Vocals
Morris Pert - Percussion, Keyboards
Tim Cross - Keyboards
Rick Fenn - Guitars
Mike Oldfield - Guitars, Bass, Keyboards, Vocals
Mike Frye - Percussion
Paddy Moloney - Uileann Pipes on 'Taurus II'-irlandzkie dudy
Carl Palmer - Percussion on 'Mount Teidi'
Graham Broad - Drums on 'Five Miles Out'
Strings on 'Five Miles Out' arranged by Morris Pert
and conducted by Martyn Ford
Produced and engineered by Mike Oldfield
Except 'Five Miles Out', produced and engineered by Mike Oldfield and Tom Newman
And 'Mount Teidi', produced by Mike Oldfield and engineered by Richard Mainwaring
Technical Assistant - Richard Barrie
1. Taurus II 24:49
2. Family Man 3:45
3. Orabidoo 13:03
4. Mount Teidi 4:10
5. Five Miles Out 4:17

2.CRISES ( 1983)
Tą płytę wykorzystano do celebracji 10 rocznicy wydania Tubular Bells i działalności solowej Oldfielda. Stąd świadome nawiązanie w tytułowym utworze do płyty od której wszystko się zaczęło. To zarazem najbardziej rockowe wydawnictwo tego muzyka i imponująca próba przemycenia brzmień heavy metalowych. Oldfield mówił: Zawsze lubiłem to co inni nazywają heavy metal. My po prostu nazywamy to rockiem i dla mnie to bardzo ekscytująca muzyka i mam wielką frajdę ją grając. Rockowe wcielenie połączył z pełną ciepła atmosferą pasaży zmieszanych z akustycznymi gitarami a ich brzmienie skombinowano z gitarą elektryczną brzmiącą hard rockowo, romantycznie bądź egzotycznie. Jak Oldfield przyznawał strona z singlami była typowo komercyjna zaś utwór Crises stworzył dla swej osobistej satysfakcji. Czyli dla każdego coś miłego; i dla tego mniej wybrednego i dla tego bardziej wymagającego słuchacza.

Crises. Prawie 21 minutowa suita zaskakuje. Perkusista Simon Phillips odkrywa cięższe oblicze Oldfielda siłą napędową utworu czyniąc dudniące, rockowe bicie w bębny. Pierwsze dwie minuty skonstruowano w manierze muzyki elektronicznej. Otrzymujemy bardzo powabny, delikatny temat na syntezatory i dzwony rurowe, tworzący reminiscencję klimatu Tubular Bells. Dużo gitary i dźwięków przywodzących na myśl sztandarowy album Oldfielda jest też w dwóch kolejnych opartych na gitarze tematach, gdzie w drugim z nich pojawiają się ciekawe sample ambulansu na sygnale, tłuczenia szkła i ostra gitara wspomagana perkusją, nastrój wzmaga się, zmiana tempa i intensywności dźwięku, by wpaść w wyraźnie cięższe brzmienia przechodzące w elementy typowej progresji, klimat staje się coraz bardziej energetyczny i pełen agresywnej gitary. Mike wykrzykuje wściekle hymn "Crises, crises!!! you can't get away”. Ze stylu w guście King Crimson nagle przechodzimy w odmienną atmosferę części zwanej od śpiewanych w czasie niej słów The Watcher On The Tower, zapętloną muzycznie, ale zręcznie ubarwioną różnymi ozdobnikami. Tu prym zdecydowanie wiedzie Simon Philips popisujący się swym kunsztem perkusisty. Ta łagodniejsza a zarazem patetyczna część suity zwraca uwagę nie tylko rytmiczna perkusją ale i ciekawymi brzmieniami gitary ( zwłaszcza Adama Anta) jak i pięknymi wokalami samego Oldfielda , który uatrakcyjnił je ciekawymi pogłosami. Utwór przechodzi w cichszą, spokojniejszą wariację początkowego tematu. Delikatny syntezator, wygrywa subtelną melodię z dyskretnym towarzyszeniem basu a później mocniejszym wejściem gitary elektrycznej tworząc razem stonowany spokojny nastrój, który znów ewoluuje. Co ciekawe, blisko ośmiominutowe pełne powtórzeń zakończenie będące kodą, syntezatorową wariacją jednego z wcześniejszych tematów właśnie owym keyboardowym dźwiękiem wpada w wibracje przypominające Marillion z początków ich drogi.
Cały utwór to różnorodna paleta nastrojów i zmian tempa, rytmów i solo gitarowych, miks tonów i melodii. Mamy tu kilka bardzo pięknych syntezatorowych wstawek. Jeśli się wsłuchać to można dostrzec tą suitę jako swoisty ukryty hołd dla Tubular Bells z motywami z tej płyty rozwiniętymi w bardziej rockowym stylu gdzie syntezatory ustanawiają oś głównego tematu a bębny stawiają odpowiednie akcenty.
"Moonlight Shadow" to największy singlowy przebój Oldfielda zamordowany przez stacje radiowe ciągłym jego graniem. Utwór oparto na gitarze akustycznej a właściwie gitarowym solo przypominającym charakterystyczne brzmienie Knopfler’a z Dire Straits. Ten słodki, popowy kawałek w warstwie muzycznej, inny jest jeśli chodzi o tekst i ponoć jest poetyckim ujęciem tragicznej śmierci Johna Lennon’a ( wiele aluzji, łącznie z ilością oddanych przez Chapmana strzałów) czego sam Oldfield nigdy nie potwierdził. Iskrzy się tu aż od świetnych muzyków :znów Simon Phillips na bębnach (współproducent płyty) podkład na basie Phil Spalding (GTR), keyboardy Micky Simmonds (Rennaisance) i Anthony Phillips (wczesne Genesis) na gitarach. Ale tak naprawdę ten utwór zdominowała jedna osoba. Znakomita prezentacja wokalnych umiejętności Maggie Reilly przekształca tę piosenkę w arcydzieło muzyki pop z Oldfieldem zepchniętym na drugi plan do roli aranżera i twórcy efektownych podkładów. Bardzo ciekawe zestawienie, ostrej gitary elektrycznej, perkusji i czystego prawie ckliwego głosu wokalistki. Ta prosta ballada pop stała się na lata wizytówką Oldfielda jako dostarczyciela przebojów.
"In High Places" kolaboracja z Jonem Andersonem brzmi już od początku jakby była wyjęta z jakiegoś wcześniejszego albumu Yes. Sprawia to pełen dysonansów glos Andersona, który wyraźnie w progresywny sposób traktuje swe zaśpiewy. Słychać tu wyraźniejsze użycie syntezatorów ale zwracają przede wszystkim uwagę partie wibrafonu i podkład perkusyjny. Ta w sumie prosta acz chwytliwa piosenka o pragnieniu latania w przestworzach, świetne wkomponowuje się w nastrój albumu choć jak dla mnie zbyt gwałtownie się kończy w momencie który wydawałby się być tylko rozwinięciem do dalszej części.
"Foreign Affair"Ten utwór ujawnia mistrzostwo Oldfielda. Banalny, new age’owo romansowy tekst, monotonność oparta na powtarzalności podkładu, melodii i tekstu właśnie powinna nużyć już po chwili tymczasem owa mantra buduje hipnotyzującą magiczną atmosferę. Od miernoty chroni ją zmysł Oldfielda jako aranżera i producenta choćby wykorzystaniem arcyciekawie brzmiącego wibrafonu Pierre’a Moerlen’a no i oczywiście możliwości wokalnych Maggie Reilly.
"Taurus 3" to flamenco z przyjemne brzmiącą hiszpańską gitarą w typowym dla Oldfielda stylu. W formie ostinatio, krótkie, powtarzane pasaże będące doskonałym przykładem świetnej gry Oldfielda na jego podstawowym instrumencie, gitarze. Trzecia część trylogii Taurus zaskakuje różnicami jakie przynosi względem swoich poprzedniczek choćby tym, że to już nie epicka suita lecz krótki kawałek stworzony dla czystej przyjemności grania i słuchania. Nawiązanie do kultury hiszpańskiej było też taktyką marketingową. Hiszpania była wówczas krajem w którym Oldfield cieszył się olbrzymią popularnością.
"Shadow on the Wall". Tekst brzmi jak wyznania miłosne sadomasochisty tymczasem został zainspirowany jak to przyznano, ciężką sytuacją Polaków w czasie stanu wojennego. Ten więc politycznie obciążony, bardzo energetyzujący kawałek to świetna linia basowa, ukryte banjo i niesamowita, przypominająca kreację teatralną prezentacja tekstu przez Roger’a Chapman’a (dawny wokalista Family), wzmocniona jego krtaniowo chrypkowatym śpiewaniem. Ten najostrzej brzmiący utwór nabiera smaku w miarę rozwinięcia tematu . Znakomite solówka gitarowa , a zwłaszcza świetna perkusja. Jedna z tych kompozycji które mogę słuchać w kółko. Dłuższa wersja tego utworu pojawiła się później na składankach.

Duże znaczenie u Oldfielda nabrała już przy Five Miles Out obsesja technologiczna co czyni to co nagrywał w tych czasach bardzo interesującym . Wplatał w tą muzykę dużo syntezatorów i elektronika dodała tej muzyce wiele świeżości, czaru i powabu. Oldfieldowski styl nie dawał się dobrze transferować w krótkie utwory stąd przemyślana, bardzo trafna decyzja o kolaboracji z innymi wykonawcami i znakomity ich dobór. Rezultat jest wyśmienity. I tak Maggie Reilly przejęła delikatniejsze kawałki nasycając je swą muzyczną osobowością a Anderson i Chapman przydzieleni zostali do utworów nadających się do ich piosenkarskiej charyzmy. Zgrabnie dokonał także selekcji utworów. Napomknę przy tym, że płyta doczekała się mutacji jako VL 2262, gdzie pozmieniano kolejność utworów i dodano utwor Mistake z poprzedniej, „pięciomilowej” sesji.
Crises to owocne spotkanie elementów rocka progresywnego i popu balansujące na granicy komercji i art rocka co słychać najwyraźniej w tytułowej suicie dającej niezapomnianą kombinację prog rocka, syntezatorowych gobelinów i solidnego podkładu perkusyjnego.
Co do tytułu -Oldfield zaprzeczał, że wynikał z jego życia osobistego, które uważał wtedy za bardzo udane. Owe kryzysy miały pozytywny wydźwięk. Chodziło mu o edukację jaką dało mu te 10 lat dzięki, którym wyrósł z arogancji i zarozumiałosci i skupił się na tym co robił najlepiej: muzyce.
Co do symboliki okładki -dla mnie to przywołanie tytułów wszystkich utworów. Księzyc (moonlight shadow), wieżowiec (fragment z crises o wieży, in high places), cień na morzu(moonlight shadow, shadow on the wall), morze (tekst foreign affair), czlowiek ni to patrzący ni to szykujący się do samobójczego skoku (crises). To tyle... (9.62/10)

Mike Oldfield: Banjo, Bass, Guitar, Mandolin, Piano, Harp, Tambourine, Vocals, Bells, Farfisa Organ, Shaker, Prophet Synthesizer, Simmons Drums, Dmx, Fairlight CMI, Roland Synthesizer
Jon Anderson: Vocals (3)
Roger Chapman: Vocals (6)
Simon Phillips: Tambourine, Bells, Producer, Shaker, Finger Snaps, Stomping, Tama Drums
Maggie Reilly: Vocals (2-4)
Rick Fenn: Guitar (1)
Pierre Moerlen: Vibraphone (3)
Phil Spalding: Bass- Mike Oldfield / guitars, basses, drums, percussion, harp, bells, keyboards, synths, mandoline, shaker, banjo, tambourine, vocals (1-2)

1. Crises (20:53)
2. Moonlight Shadow (3:38)
3. In High Places (3:34)
4. Foreign Affair (3:52)
5. Taurus 3 (4:17)
6. Shadow on the Wall (3:10)



Link:
BBcode:
HTML:
Ukryj linki do posta
Pokaż linki do posta
Awatar użytkownika

Autor tematu
spawngamer
Habitué
Posty: 2314
Rejestracja: 23 gru 2004, 15:33
Status konta: Podejrzane
Imię i nazwisko:
Lokalizacja: Bydgoszcz
Jestem muzykiem: Nie wiem
Ulubieni wykonawcy:
Zawód:
Zainteresowania: muzyka,film,komiks,książka itd.
Status: Offline

#39752

Post autor: spawngamer »

1.TUBULAR BELLS(1973)
Oldfield już jako nastolatek miał za sobą spore doświadczenia muzyczne. Grał u boku Kevina Ayersa i jego The Whole World, ze swą starszą siostrą Sally tworzył duet Sallyangie, który w 1968 wydał krążek Children Of The Sun, przyjęty niestety chłodno, bez fanfar. W końcu Oldfield zapragnął ziścić marzenie o własnym nagraniu na które miały się złożyć także melodie szkicowane już gdy grał w Barefeet i The Whole World. Wpadł na koncept człowieka – orkiestry i w wynajętym mieszkaniu w Tottenham w Londynie na zwyczajnym, nieprofesjonalnym stereofonicznym magnetofonie Bang & Olufsen Beocord, który pożyczył od Kevina Ayersa z grupy którego właśnie odszedł, przy użyciu różnych instrumentów z odkurzaczem jego mamy, używanym do prób imitacji dźwięków kobzy włącznie, zarazem wciąż szlifując swe umiejętności gry, rozpoczął nagrywanie wielu nakładek muzyki, blokując głowicę za pomocą kawałka tektury lub sklejając nagrane taśmy. Z tak stworzonym blisko półgodzinnym demo ( można posłuchać wersji z 1971 roku na multimedialnym dvd Tubular Bells 2003 – polecam ) , które nazwał Opus One (podwalina pod Tubular Bells Part One), Oldfield próbował zainteresować szefów rozmaitych wytwórni płytowych. Niestety, wszyscy uznawali że taka forma muzyczna nie sprzeda się, sugerowali nawet dodanie wokali dla uatrakcyjnienia materiału. Zrezygnowany Mike trafił jednak z prezentacją taśmy do inżyniera dźwięku Tom’a Newman’a, także muzyka psychodelicznej kapeli July (to on i Simon Heyworth jako właśnie inżynierzy dźwięku pomagali przy właściwej realizacji albumu) pracujacego u Richarda Bransona, w studio nagrań The Manor w Shipton on Cherwell. Newman ma wielkie zasługi przy wydaniu tej płyty. Od razu poszedł do Bransona i wymógł na wtedy właścicielu sklepu z płytami i niewielkiego studia nagrań aby pozwolił na nagrywanie Mike’owi w tymże studio. Działo się to głównie po godzinach, kiedy studio nie było używane często późną nocą. Większość pierwszej części, która właściwie już była gotowa, nagrano w czasie jednego tygodnia. Gdy Branson usłyszał finalną produkcję stwierdził że to świetny materiał. Od jesieni 1972 do wiosny 1973 Oldfield mógł spokojnie pracować nad drugą częścią stosując setki nakładek, grając samemu na prawie wszystkich instrumentach (prawie trzydziestu). Tworzył ją właściwie dopiero w studiu i potrzebował czasu aby dopieścić kolejne fragmenty na szesnastościeżkowym magnetofonie Ampex . Branson próbował sprzedać materiał Tubular Bells kompaniom nagraniowym, a zirytowany ich odmowami podjął decyzję o założeniu własnego labelu Virgin ( nazwa miała odzwierciedlać jego wiedzę o tym jak robić biznes wydawniczy), który wydałby debiut Oldfielda. W tamtych czasach było rzeczą normalną tłoczenie płyt rockowych na winylach z odzysku. Inżynierzy dźwięku jak i Mike byli niezadowoleni z niskiej jakości dźwięku na płytach testowych i przekonali Bransona aby zaryzykował i wydał właściwe tłoczenie na porządnych winylach przeznaczonych do klasycznych produkcji. Płyta otrzymała numer katalogowy V2001 (ponoć Oldfield obstawał przy liczbie 2001, jak przyznał potem ze względu na film "2001 - Odyseja Kosmiczna" Stanleya Kubricka) i ukazała się 25 maja 1973 roku. To co działo się potem to już historia – ponad 20 milionów sprzedanego nakładu i katapultowanie niezależnej małej wytwórni do roli imperium przemysłu rozrywkowego. Kto wie czy gdyby nie Oldfield nie usłyszelibyśmy o TD i albumie Phaedra....
Part 1. Fortepianowy, synkopowany wstęp wsparty po chwili brzmieniem dzwonków to jeden z najbardziej rozpoznawalnych, klasycznych motywów muzyki instrumentalnej, unieśmiertelniony wykorzystaniem w znakomitej ekranizacji książki Blatty’ego – Egzorcysta. Co ciekawe muzyka ta nie została skomponowana na potrzeby filmu ale reżyser tego obrazu, William Friedkin (m.in. Francuski Łącznik) uznał, że ta zapętlona fraza będzie znakomicie uzupełniać swym czystym, nieskalanym pięknem mroczną tematykę filmu. Uczynił tym Oldfieldowi przysługę – ten niesamowity temat pchnął widownię do poszukiwań płyty z tą melodią, nakręcając dodatkowo spiralę popularności TB. To jedyny fragment, który stał się stałym i zarazem najmniej modyfikowanym elementem kolejnych części TB będąc swoistą kodą , obok znaku graficznego widniejącego na okładce płyty.
Od czasu do czasu słychać mocniejszy akcent, nadający muzyce ciekawy rytm. Pojawiają się kolejne instrumenty – solówki flagoletu, dźwięk przypominający flet z pogłosem oplatający ciekawą solówką całą, powtarzaną wciąż muzyczna frazę, gitarę elektryczną, przechodzącą w mandolinę ale jako najważniejszy instrument należy wskazać wciąż obecny fortepian. Temat buduje się dalej zmieniając melodię –w lewym kanale słychać wciąż powtarzany główny motyw, w prawym zaś solówkę gitarową w całym paśmie fujarkę i po chwili przeszkadzajki perkusyjne. Kolejne przełamanie to dźwięk dzwonków chromatycznych ( od 5.17) burzących całkowicie dotychczasowy rytm, będących wstawką do rozbieganego fortepianowego pasażu przechodzącego w solówkę na gitarę z przetworzonym elektrycznie ostrym dźwiękiem, ulatującym w kosmos i niespodziewanie wpadającym w basowy, przesterowany temat przypominający późniejsze transkrypcje muzyki klasycznej w wykonaniu Tomity. Takich zmian nastroju i melodii jest wiele, widać ze tematy są luźno powiązane – ten fragment choćby nie ulega rozwinięciu a jedynie przechodzi w figurę zbudowaną z brzmień pełnych delikatności fortepianu, trójkątów i akustycznych gitar. Słychać że Oldfield bawi się różnymi brzmieniami nie przykładając uwagi w logiczność ich ułożenia co sugeruje pewną spontaniczność tej muzyki. Nastrój gęstnieje. Po chwili mamy podkreśloną talerzami (9.13) kulminację , która dobitnie podkreśla przejęcie pałeczki przez mandolinowe tremola wspierane fortepianem. Znów powraca początkowy temat jako tło dla ekspresyjnych gitarowych riffów, a potem dźwięków przypominających gwizdanie. Od 11.25 pojawia się bardzo delikatny nowy gitarowy temat, by wytrącić nas z zamyślenia ostrą gitarą z pokładem z basu, przechodzącą w mruczący chór (ów męski chór nazwany The Manor Choir to ... Mike, Tom Newman i Simon Heyworth czyli wspomniani wyżej inżynierzy dźwięku) na tle ksylofonu niknącego pod następną kulminacją ostrego brzmienia gitary elektrycznej intonującej kolejny bardzo znany motyw z tej płyty. Tą mocniejszą partię kończy symboliczne odległe bicie dzwonu (15.43) gdzie czysto rockowe brzmienie przechodzi w zadumaną, nostalgiczną gitarę akustyczną szykującą nas na zwieńczenie części pierwszej. Owo finalne brzmienie pojawia się od 17.01 charakterystyczną solówką, gdzie organy pełnią rolę podkładu wskazującego tonację a gitary oplatają je w progresywnych pasażach. W 18.48 organy podają już kolejne dźwięki z konkluzji wieńczącej część pierwszą, w końcu niespodziewanie intrygująco brzmiący głos zapowiada ; „Grand piano” i zaczyna się jeden z najpiękniejszych fragmentów muzyki instrumentalnej wszechczasów w quasi-barokowej tonacji A minor. Skumulowanie niesamowitego klimatu za pomocą bardzo prostych środków wymaga zatrzymania się przy tym fragmencie na dłużej gdyż jest on genialny.
Oldfield zdecydowanie odwołuje się do prezentacji muzyki użytej przez Maurice’a Ravela w stworzonym na potrzeby baletu Bolero (1927). Pomysł Bolero, Ravel oparł na rozwijaniu w formie prostych wariacji jednego 18-taktowego motywu melodycznego granego przez różne instrumenty, przy jednostajnym rytmie, gdzie dynamika narasta przez włączanie do utworu kolejnych instrumentów (jest ich 26), które po odegraniu tematu solo przechodzą do akompaniamentu. To nowatorstwo, nietypowa konstrukcja, była szokująca dla przyzwyczajonej do tradycyjnej muzyki symfonicznej publiczności zaś przyjęte z aplauzem przez tych którzy szukali w skostniałych formach nowych sposobów wyrazu. Dziś to dzieło klasyczne najbardziej pozostające w pamięci z twórczości tego Francuza. Prostota tego pomysłu doprowadziła do sytuacji, że nikt nie odważył się na jego powtórzenie uznając że został całkowicie wyeksploatowany. Tymczasem Oldfield genialnie wykorzystał owo stopniowe budowanie tasiemcowych, synkopowanych motywów rozpisanych na kolejne instrumenty, wprowadzając je w kanon muzyki rockowej z kolei temu nurtowi zamykając furtkę do transpozycji pomysłu Ravela. Oldfield rozwinął jego myśl dodając zapowiedzi kolejnych instrumentów, określając nawet ich brzmienie ( np.” dwie nieco zniekształcone gitary”). Swoisty hołd należy tu oddać postaci Vivian’a Stanshall’a mistrza ceremonii zapowiadającego poszczególne instrumenty w finale. Był szefem surrealistycznej kapeli The Bonzo Dog Doo Dah Band, która akurat w tym samym czasie nagrywała w The Manor swoje kawałki co Mike wykorzystał i zaprosił go do swojej sesji . Zresztą pomysł zapowiedzi kto wie czy nie podsunął właśnie Stanshall, który wykorzystał go we własnej kompozycji z 1967 ,The Intro and the Outro, gdzie egzaltowanym glosem przedstawia który z członków jego zespołu aktualnie gra. Vivian zginął w 1995 roku podczas pożaru swego domu w wieku 52 lat.
Gdy głos Viva dochodzi prawie do dramatycznego crescendo w obwieszczeniu "And now...Tubular Bells!" i rozbrzmiewają rzeczone dzwony rurowe, dominujące swoim doniosłym brzmieniem całość tego fragmentu, to Oldfield rozładowuje patetyczny nastrój dodaniem spokojnych wokaliz żeńskiego chóru (siostra Sally i ówczesna dziewczyna Bransona, Mundy Ellis). Całość opada z emocji i Mike wygrywa subtelną kodę na gitarze dając wytchnienie po zapierającym dech finale.
Część pierwsza jest bardzo kreatywna. Kolejne porcje muzyki, są nowoczesnym ekwiwalentem klasycznej symfonii. Fundamentem pierwszej części jest powtarzany fortepianowy podkład wokół którego budowany jest podniecający, energetyzujący nastrój. Przewspaniałym pomysłem jest przeplatanie się mnogości instrumentów i postsynchronowe, zapętlone zbitki nut budujących wspaniały finał.
Ta część jest zdecydowanie najbardziej popularna. Ed Starink, holenderski twórca coverów znanych kompozycji elektronicznych w słynnym cyklu Synthesizer Greatest, umieścił świetny, własny skrót przeglądu melodii z TB nie umieszczając ani jednego motywu z Part 2 i ciekawie zastępując dzwony rurowe w części „bolerowskiej” bardzo dynamiczną perkusją.
Part 2. Ten utwór rozpoczynają zmieszane z różnych ścieżek, subtelne solówki gitar, w oddali słychać zwiewny, senny chór. Następuje przełamanie i mocniejsze wejście gitary pięknie brzmiącej w stereo. Pojawia się też krótkie towarzyszenie mandoliny, podkłady to też gitara, na moment fortepian, fragment zbyt mocno się przeciąga co jest zaskakujące w zestawieniu z wielobarwnością suity części pierwszej. Jedyna innowacja to rosnące natężenie dźwięku. Od 5.30 pozostaje samotna gitara akustyczna i pojedyncze delikatne dźwięki organów Hammonda. Nostalgiczna , spokojna melodia snuje się znów ciut zbyt długo. Od 8 minuty atakuje mandolina, banjo i chór podkreślający melodię. Wreszcie od 8.50 wpadamy w folkowy nastrój, słychać mocne brzmienie gitar imitujących dudy i kotły dodające mocy temu fragmentowi. Dochodzi do kolejnej kulminacji wzmocnionej bębnieniem w klawiaturę z gwałtownym ucięciem (11.40) i pozostawieniem tylko podkładu perkusyjnego, do którego po chwili dodano pełną gamę zestawu perkusyjnego. Nagle dochodzi szokujący głos Oldfielda śpiewający niezrozumiałe, gardłowe słowa, przypominające chrząkania jaskiniowca, na fortepianowym tle, ubarwione gitarowymi wstawkami. Słychać potem wycia i kolejne wrzaski w stylu człowieka z epoki lodowcowej . Oldfield opowiadał, że chciał aby znalazło się na płycie coś oryginalnego i dziwacznego zarazem. Wypił więc parę podwójnych whisky i usiadł do fortepianu wydając z siebie różne pomruki, warczenia i chrząkania. Mike z humorem w spisie muzyków określił owe pohukiwania jako człowieka z Piltdown jakby chciał stworzyć wrażenie, ze w studiu rzeczywiście pojawił się jakiś nasz pra-przodek. Później mamy ostrą gitarę i mocny, progresywny nastrój z wymiatającymi solówkami gitarowymi Około 15.20 pojawia się rozładowujący napięcie fortepian, szlachetny instrument zalewa ostre brzmienie gitary elektrycznej dalsze porykiwania jaskiniowca. 16.30 znowu gwałtowne urwanie i zmiana nastroju na spokojny w wykonaniu płynnych brzmień Hammonda i gitary. Przy końcu ładna solówka na organach i od 21.48 zaskakujące, wesołe folkowe zakończenie, w formie grania tego samego motywu w przyspieszającym tempie. Sailor's Hornpipe to irlandzki taniec tradycyjny. Dla mnie trochę irytujący fragment choćby przez fakt że jest nagrany głośniej niż reszta materiału, to ze jest zapętleniem granym coraz szybciej i jest swoistym rozczarowaniem jako zakończenie całości suity – szkoda że np. Oldfield nie spiął całości klamrą powtarzając początek z części pierwszej...Ponoć zamysł był taki, że na tle tej muzyki wyraźnie nietrzeźwy Vivian Stanshall, prowadząc komiczną narrację miał oprowadzać słuchacza po zakamarkach The Manor House. Wycięto to jednak uznając za zbyt dziwaczne co zaskakuje biorąc pod uwagę ryki Piltdown mana...
Mimo, ze druga część jest w większości materiału bardziej stonowana, wzniosła i liryczna w intymnym, pastoralnym stylu to jednak pamięta się ją głównie ze względu na część „Piltdown Man” mimo, że jest tu więcej partii akustycznych i powoli snujących się motywów względem bardziej dynamicznej Part I. Pierwsza część jest zdecydowanie bardziej przebojowa zaś dwójka bardziej zróżnicowana i można ją docenić dopiero po czasie. Generalnie bardziej przygaszona ma kilka dobrych momentów choćby temat otwierający jest też bardziej zwarta w konstrukcji i formie.
Krytyka ukuła dla tego wydawnictwa termin "pół-klasyczna" zwracając uwagę na aranżację utworu, rozpisanego na szeroką gamę instrumentów. Zadziwia bogactwo brzmienia przy wykorzystaniu stosunkowo prostego instrumentarium i ubogiej w tamtych czasach technologii co jak sam Oldfield przyznał , nie pozwoliło mu zrealizować sporej grupy pomysłów .Płyta ta to też dowód na olbrzymie znaczenie początku lat 70 tych, które przyniosły wiele kamieni milowych w różnych gatunkach muzycznych. Ten przykład kreatywności i wirtuozerii, kolażu brzmień i wizji umysłu to zarazem praca życia. W unikalny sposób Oldfield wymieszał rocka z klasyką Mamy tu halucynogenne kawałki, błyskotliwie zaaranżowane pyszne melodie, fascynujące i oryginalne idee. Luźność powiązań kolejnych tematów może być zarzutem ale i także pewnym dobrodziejstwem pozwalającym na odkrywanie przy kolejnych przesłuchaniach coraz to nowych fragmentów. Co do Oldfielda można obsypać go samymi superlatywami. Wielkie zdolności wykorzystania wszelakich instrumentów, umiejętności aranżerskie i gry na instrumentach (określenie multiinstrumentalisty pochodzi od krytyków opisujących dokonania Oldfielda) Na tamte czasy album przełomowy choćby przez potraktowanie kontrapunktów. Różnorodność instrumentów jest tak zestawiona aby stworzyć ekscytującą mnogość rytmów , tonów, tonacji i harmonii które stapiają się starannie nawzajem, dając w rezultacie zdumiewającą obfitość muzyki. Konglomeracja instrumentów pozwala stworzyć długie konstrukcje zawierające okresowo zawikłane tematy i swobodne zmiany nastrojów. Zaskakuje koncentracja w unikalny jeden kawałek mnogości tematów połączonych w zgodne brzmienie ekscentrycznych dźwięków. Zmiany zakresu tempa od spokojnego do intensywnego wydaje się także zaskakiwać i czynić bardziej wyśmienitym muzyczne kulminacje zanurzające słuchacza w tą unikalną porcję muzyki.
Sukcesorzy formuły to Hergest Ridge i Ommadawn . Fani widzą te płyty razem z TB jako trylogię gdzie dopatrują się że każda część reprezentuje kolejny żywioł : wodę powietrze i ziemię.
Oldfield z tą płytą postrzegany jest też jako prekursor minimalizmu co ma dowodzić szczególnie końcówka Part I z stopniowo budowanymi strukturami opartymi na prostym powtarzaniu form. W innych partiach minimalistyczne tematy grane razem na fortepian i organy produkują polirytmiczny efekt.
Parę słów należy oddać także stronie graficznej. To jedna z najciekawszych okładek koncepcyjnych, stworzona przez Trevor’a Key’a ( współpracował potem z Genesis) gdzie centralne miejsce zajmuje wyobrażenie tytułowych dzwonów rurowych, które stało się logo stylu jak i postaci Oldfielda i jest na pewno jedną z bardziej rozpoznawalnych ikon popkultury.
Oldfield wracał do tematów TB jeszcze w postaci TB II, III i 2003. I tak na TB II jest właściwie unowocześnioną modyfikacją pierwotnego materiału części pierwszej – dodano tylko wiele nowych instrumentów, choćby ze względów techniki I tak pojawia się w części ravelowskiej np. digital sounds processor Rozbudowano rolę chóru, przedłużono kulminację zmieniając zarazem zakończenie. Oldfield wiedział, że 2 część TB nie była już tak nośna i rozpoznawalna dlatego tą właśnie partię muzyki najbardziej zmienił, choćby bardzo ciekawym humorystycznym dialogiem chórków z pomrukiwaniami Piltdown Mana. Trójka zaś idzie mocno w nowoczesne brzmienia, gdzie temat z Egzorcysty podany jest na modłę trance’u. Całość oparto głównie na podkładach syntezatorowych i dziwnych instrumentach jak np. kieliszki napełnione wodą. Muzycznie prawie kompletnie niepodobna do oryginału, przywołano tylko mocno zmieniony początek wycinając prawie w ogóle wątek ravelowski, pozostawiając brzmienie dzwonów rurowych. TB 2003 są zaś zdecydowanie najwierniejsze oryginałowi, tyle że poddane pewnym korektom i cyfrowej technologii. Z resztą tak naprawdę płyta ta powracała jeszcze kilkakrotnie ( kwadrofoniczna wersja z 1975 roku, zremiksowana w Mike Oldfield Boxed, orkiestrowa Orchestral Tubular Bells, na żywo na Exposed, Millenium Bell a nawet interaktywna wersja na Commodore 64 z 1986 roku z prostymi efektami wizualnymi...)
Mike Oldfield stworzył dzieło które zrewolucjonizowało pojęcie współczesnej muzyki rozrywkowej, tworząc swoisty artefakt będący niedoścignionym wzorem samym w sobie. Nigdy już tej ustawionej bardzo wysoko poprzeczki Oldfield nie przekroczył. (9.80/10).
Tubular Bells Part One
Tubular Bells Part Two
Part 1 - Grand Piano, Glockenspiel, Farfisa organ, Bass guitar, Electric guitar, Speed guitar, Taped motor drive amplifier organ chord, Mandolin-like guitar, Fuzz guitars, Assorted percussion, Acoustic guitar, Flageolet, Honky tonk, Lowrey organ, Mandolin, Violin/fiddle Tubular Bells.
Part 2 - Electric guitars, Farfisa organ, Bass guitar, Acoustic guitars, Piano, Speed electric guitars, Lowrey organ, Concert timpani, Guitars sounding like bagpipes, Piltdown man, Hammond organ, Spanish guitar, Moribund chorus
Steve Broughton - drums
Sally Oldfield - Vocals
Mundy Ellis - Vocals
Jon Field -flutes
Lindsay Cooper - String basses
Vivian Stanshall -voice
The Manor Choir ( Simon Heyworth, Tom Newman, Mike Oldfield)
Produced and Engineered by Tom Newman, Simon Heyworth and Mike Oldfield



Link:
BBcode:
HTML:
Ukryj linki do posta
Pokaż linki do posta
ODPOWIEDZ Poprzedni tematNastępny temat