Recenzje spawngamer'aAndreas Vollenweider -mój top 5

Świetne recenzje płyt, których lubi słuchać spawngamer.

Moderatorzy: fantomasz, spawngamer

Awatar użytkownika

Autor tematu
spawngamer
Habitué
Posty: 2314
Rejestracja: 23 gru 2004, 15:33
Status konta: Podejrzane
Imię i nazwisko:
Lokalizacja: Bydgoszcz
Jestem muzykiem: Nie wiem
Ulubieni wykonawcy:
Zawód:
Zainteresowania: muzyka,film,komiks,książka itd.
Status: Offline

Andreas Vollenweider -mój top 5

#39753

Post autor: spawngamer »

5.WHITE WINDS (SEEKER’S JOURNEY) 1984
W 1984 roku ukazuje się czwarta w dyskografii Vollenweider’a a trzecia wydana na cały świat płyta. Uznaje się ją za przełom w karierze Szwajcara, gdyż zdobyła chłonny wówczas na muzykę spod znaku New Age, pożądany przez każdego artystę ze względów komercyjnych, rynek amerykański. Sukces na listach Billboardu ( notabene płyta ląduje w działach jazz, klasyka i New Age co świadczy o niemożności jednoznacznego zaklasyfikowania tej muzyki) wynosi go tam na tron popularności i w naturalny sposób ściąga na Vollenweidera propozycję tournee w USA. Przygotowane pieczołowicie występy w najlepszych salach koncertowych Nowego Jorku ( Carnegie Hall ), Waszyngtonu ( Kennedy Center ) czy Los Angeles (Universal Amphitheatre) przyjęte są entuzjastycznie przy nadkompletach publiczności. To samo dzieje się przy promocji krążka w Europie .
Motto zaczerpnięte z napisów świątyni boga Ra w Egipcie ma określić charakter tej płyty –„Dusza to zawoalowane światło. Zaniedbaj ją . Przyćmi się i zgaśnie. Napełnij ją świętym olejem miłości a rozpali się nieśmiertelnym płomieniem.”
Trudno uchwycić i opisać tą muzykę. Vollenweider nagrywał albumy metodycznie używając charakterystycznej sygnatury brzmienia gdzie do kreowania swych wizji na centralnym miejscu umieszczał senną, jazzującą harfę której często akompaniował głos, w tle syntezator, dzwonki cheng, szeroki zakres brzmień pomocniczej, łagodnej perkusji i okazyjnie inne instrumenty w wyszukany sposób otaczające całość niesamowitą architekturą dźwiękowego gobelinu. Co ważne, przez lata zdolny był utrzymywać swą artystyczną wizję, integralność i klarowność pomysłów. Vollenweider wypowiadał się o swej sztuce: "Tworzenie muzyki, tańca, malowania-kreatywności- wszystko to ma tak wielkie znaczenie w procesie odnajdywania siebie, lub inaczej, lepiej, szukania rzeczy które dają nam tak indywidualną, kompleksową i cudowną głębię emocji, idei snów “. Nazywał te kreacje cudownymi podróżami lub jak stoi w podtytule „podróżami poszukiwacza” i rozkoszował się robieniem muzyki i słuchaniem jej z przyjaciółmi. Tu należy dodać, że owi przyjaciele mieli dla niego szczególne znaczenie i płyty lat 80 tych sygnował jako AVAF ( skrót od Andreas Vollenweider And Friends) gdzie stałymi oprócz Andreasa postaciami byli Walter Keiser i Pedro Haldemann.

Ten krążek ma odmienne jakby bardziej skostniałe oblicze od swych poprzedniczek. Świetnym metaforycznym ujęciem tej muzyki jest okładka dzieła zresztą samego artysty – ta muzyka to nie już radosna zabawa i pogoda tylko lodowa, mroźna wieża wyłaniająca się spośród mgieł. Jest w tym obrazku coś fascynującego ale i niepokojącego zarazem.
Tytuł całej płyty jak i utwór rozpoczynający to Białe Wiatry co kojarzy się z zimą. W pierwszym utworze słychać właśnie szum wiatru niosącego przenikliwe zimno Arktyki, które gwałtownie przechodzi w kaskadę przytłumionych dźwięków. To dość zaskakujące rozpoczęcie w korelacji z wcześniejszymi płytami Vollenweidera powoduje że mamy wrażenie, że to jakiś błąd na płycie, źle zgrana taśma matka gdzie przeciągły dźwięk syntezatora opatulony zostaje samplami taplania i przelewania wody, na tle których pojawia się harfa -śmiertelnie poważne dźwięki, prawie zasępione także zaskakują odbiorców przyzwyczajonych do utworów pełnej beztroskiej radości. Czyżby Vollenweider spoważniał, a może nawet stał się ponurym wieszczem? Przejście w Hall Of The Stairs też zadziwia – słychać kotły jakby imitujące kroki na owych schodach wspomagane różnorakim instrumentarium z rodziny perkusyjnych samobrzmiących wystukujących i powtarzających osnowę melodii by w końcu oddać pola głównemu narzędziu pracy Andreasa zmodyfikowanej elektrycznej harfie. Pojawią się tu też wątki odnoszące się do nowoczesnego, konwencjonalnego etno - jazzu oraz przepiękna wokaliza jak i jak zwykle świetne wykorzystanie dzwonków. I dryfujemy w stronę Glass Hall, który pozostaje w pamięci głownie ze względu na brzmienie fletów -prowadzącego melodię i sampli dmuchania. Intro po chwili wspomaga delikatna perkusja , tamburyn i zestaw grzechotek. Zwiewną melodię uzupełnia w końcu unikalne brzmienie harfy a całość mimo powtarzalności melodii ubarwia zestaw ozdobników, łącznie z imitacją brzmień azjatyckich co świadczy o zręczności aranżacyjnej Vollenweidera , który wie jak nie znudzić a oczarować kreowanymi dźwiękami każdego słuchacza. Harfa połączona z pełnym zestawem perkusyjnym i zespołem syntezatorów w The Glass Hall ( w części Choose the Crystal), ukazują wspaniale unikalność dźwięków kreowanych przez Vollenweidera ukazujących rytmiczność i pogodność tej muzyki. Łącznikiem z kolejnym utworem jest kolejna piękna wokaliza dwóch nachodzących na siebie głosów- męskiego i żeńskiego wprowadzającego do troszkę bardziej stonowanego ale nie pozbawionego nadal delikatnej poświaty kołyszącego jazzu i relaksacyjnego wymiaru utworu The Woman And The Stone. Co łatwo zauważyć właściwie Vollenweider używa w kolejnych utworach wciąż tego samego rytmu zmieniając tylko tempo. Swoisty refren zbudowany z brzmień harfy i tonów wydobywanych z fletu daje nam ciepły, obrazek letniego ranka na plaży. Stone przynosi ponowne przytłumienie dźwięku przypominającego banjo z biciem serca w tle które przechodzi w kulminację ściany dźwięków , z pięknym użyciem fagotu, skrzypiec i wokalizy jako elementów wybijających się na plan pierwszy. Ten pozbawiony chwytliwej melodii utwór ulega ucięciu i jak przystało na interludium przechodzi w temat główny czyli przepiękne, romantyczne i delikatne Fazy Trzech Księżyców gdzie spokojna perkusja towarzyszy harfie splecionej pięknymi samplami pełnymi orkiestrowych odniesień. Flight Feet & Roots Hands rozpoczyna się niczym błahy, niezobowiązujący obrazek beztroskiego lenistwa. Po swoistym przełamaniu okazuje się jedną z najbardziej uroczych kompozycji płyty. Vollenweider dostarcza tu nawet elementy lekkiego funky. Ta wesoła, niefrasobliwa melodia to zarazem obrazek, gdzie prawie można dostrzec uśmiechy na twarzach spontanicznie grających muzyków. Co ważne Andreas używając kolejnych instrumentów wykorzystuje je w tle danego utworu, najczęściej już do nich nie powraca zaskakując za to świeżo brzmiącym wykorzystaniem kolejnych. Brothership to kolejny utwór odnoszący się do azjatyckich dźwięków. Rozpoczynają je dzwonki charakterystycznych dla buddyjskich pieśni, z towarzyszeniem nocnego koncertu świerszczy by po chwili przekształcić się w plejadę brzmień, z których w końcu wyłania się modyfikowana elektryczna harfa dominująca resztę utworu. Po serii powtórzeń wpada w zadumaną Sisterseed będącą kolejną parafrazą wschodniego skalowania gdzie samotna harfa z pogłosem jakby w świątyni Buddy przechodzi z kolei niespodziewanie w wieńczącym płytę utworze Trilogy w brzmienie przypominającym francuską harmonię która w końcu oddaje pola harfie wspartej wokalizą i saksofonem by skończyć się tak jak się płyta rozpoczęła - szumem wiatru...

Zauważmy że Andreas stara się wykreować swój własny, zamknięty świat, magii i tajemnicy które wraz z muzyką stara się nam przekazać i odkryć zarazem. Świetnym przekaźnikiem tych idei oprócz muzyki ( choćby fenomenalne wprowadzenie do Caverna Magica) są także tytuły oraz rozwinięcia ich nie tylko w utworach ale i całych płytach. White Winds posiada więc podtytuł Podróż Poszukiwacza... White Winds należy do trylogii, którą rozpoczyna Behind The Gardens a kontynuuje Caverna Magica co namacalnie Andreas sugeruje w podtytule : Za Ogrodami – Za Murem Pod Drzewem z trójkropkiem sygnalizującym możliwość ciągu dalszego a co podchwytuje Magiczna Jaskinia w nawiasie mająca nazwę Pod Drzewem - W Jaskini także zakończone trójkropkiem. Łącznik wskazujący White Winds jako ciąg dalszy dla dwóch poprzednich płyt jest bardziej zakamuflowany i należy szukać go w podtytule utworu ostatniego gdzie padają słowa Gardens i Magic. Zresztą o trylogii najdobitniej świadczy zbiorcze wydanie tych płyt na 2 CD( z dodaną Ep-ką Pace Verde i zmodyfikowaną, dużą partią z Eine Arte Suite In XIII Teilen ) jako ... „Trilogy”. Innym tropem zagęszczającym swoistą tajemniczość i czar około muzyczny są chociażby symbole przypominające znaki zodiaku do oznaczeń każdego z utworów, nieodparcie kojarzące się z symbolem jaki pojawił się na froncie Dancing With The Lion co znowu może sugerować iż Andreas snuje nić połączeń między płytami.
Album ten przypomina jaka powinna być prawdziwa medytacyjna muzyka elektroakustyczna w czasie gdy New Age wchłaniał elementy ambientowych dronów. Rozwiewał opinie, że NA jest nudne i meczące i ustanowił Andreasa liderem tego modnego we wczesnych latach 80- tych ruchu. Ale wszak mamy tu także mnóstwo odniesień do muzyki azjatyckiej, klasycznej i jak sugeruje to powtarzane frazowanie także do tzw. contemporary jazz, zresztą asocjacje z jazzem to stały składnik jego muzyki. Płyta ta pomogła mu w skrystalizowaniu tych ascetycznych kombinacji jazzu, ambientu, akcentów rytmicznych z fuzją world music .
White Winds jest też dobrym przykładem łączenia dostępności z unikalnością i pewnymi ciekawymi poszukiwaniami brzmieniowymi. Elektoakustyczna harfa brzmi zawsze czysto, akuratnie i inspirująco dodając bardzo indywidualne brzmienie w powodzi otaczających je dźwięków. Rozwinął też swą zdolność wydobywania z harfy niskich głębokich basowych linii po migotliwe wysokie barwy.( Sam Vollenweider stwierdza na wkładce że bas jaki słyszymy jest stworzony z gry na najniższych strunach harfy i jest grany w tym samym czasie jak rytm , harmonia i melodia).Nieskazitelne brzmienia i klimaty kierują nas ku atmosferze miłej relaksacji. Momentami jest optymistyczna czasami dramatyczna ale zawsze bardzo poruszająca różnorodnością pełnych szerokiej palety kolorów brzmień. Dużo tu nadal tanecznych wibracji, muzycznie różni się jednak kompleksowością kompozycji, które są z pasja wykonane i pomysłowo skonstruowane. Wpadają jedna w kolejną z ewoluującą warstwą nastrojów gdzie kompozytor balansuje udanie na progu znudzenia, wszak jego melodie są nieraz bliźniaczo podobne i zapętlone. Smak bogatych tekstur, bujny, klasyczny dźwięk jest zdolny mieszać z niezwykłymi rytmicznymi efektami i nietypowymi tonami (otrzymuje nawet staccato, naśladującymi gitarę synkopowaniami w "Flight Feet & Root Hands"). Album koi i odurza, każdego miłośnika ładnych melodii i niebanalnych nastrojów.
Obecnie na rynku pojawiły się zremasterowane reedycje wczesnych albumów Vollenweidera z dodanymi bonus trackami. Nowe wydanie White Winds zawiera dodane trzy utwory na żywo i dwa pliki video.(9.67/10)
1 White Winds: The White Boat (First View) (1:52)
2 Hall of the Stars/Hall of the Mosaics (Meeting You) (5:01)
3 Glass Hall (Choose the Crystal)/The Play of the Five Balls/The Five Pla (7:42)
4 Woman and the Stone (4:29)
5 Stone (Close-Up) (3:02)
6 Phases of the Three Moons (2:45)
7 Flight Feet & Root Hands (3:44)
8 Brothership (3:22)
9 Sisterseed (1:29)
10 Trilogy: At the White Magic Gardens/The White Winds (3:37)
Patrick Demenga Violoncello
Peoro Haldemann Harp, Timbales, Rhythm, Angklung, Wind Harp, San Hsien, Wind Chimes, Water Drums, Surdo, Serpent
Elena Ledda Vocals
Beata Vollenweider Engineer
Walter Keiser Drums
Andreas Vollenweider Arranger, San Hsien, Wind Harp, Pedal Harp, Electracoustic Pedal Harp, Cover Art, Wind Chimes, Angklung, Water Drums, Remastering, Harp, Surdo, Engineer, Serpent, Cheng, Producer, Timbales

Obrazek



Link:
BBcode:
HTML:
Ukryj linki do posta
Pokaż linki do posta
Awatar użytkownika

Autor tematu
spawngamer
Habitué
Posty: 2314
Rejestracja: 23 gru 2004, 15:33
Status konta: Podejrzane
Imię i nazwisko:
Lokalizacja: Bydgoszcz
Jestem muzykiem: Nie wiem
Ulubieni wykonawcy:
Zawód:
Zainteresowania: muzyka,film,komiks,książka itd.
Status: Offline

#39919

Post autor: spawngamer »

4.BEHIND THE GARDENS - BEHIND THE WALL - UNDER THE TREE...(1981)
Andreas Vollenweider urodził się w szwajcarskim Zurychu 4 Października 1953 roku. Podobnie jak jego ojciec, wybitny i ceniony w Europie organista i kompozytor Hans , Andreas miał bliski kontakt z muzyką od młodych lat. Pod okiem ojca korzystał z okazji nabywania doświadczenia jako muzyk i kompozytor w niezliczonych projektach muzycznych, dorastając w kreatywnej i inspirującej atmosferze swego rodzinnego domu. Mając naturę samouka, nauczył się grać na gitarze, flecie i kolejnych instrumentach . Szukał jednak wciąż instrumentu z którym mógłby się identyfikować. W 1975 roku odkrył pasję do harfy, której brzmienie olśniło go. Tworzy własną technikę gry i modyfikuje instrument tworząc jego elektroakustyczną wariację, tak aby odpowiadał jego oczekiwaniom. Uelektrycznienie jej poszerzyło jej tonalny zakres. Vollenweider komponuje w swym rodzimym kraju muzykę dla filmu, teatru i produkcji telewizyjnych, m.in. bierze udział w performance Poesie Und Musik (1976-77), przygrywając recytacjom poezji . To mu nie wystarcza i w końcu wypuszcza swój pierwszy album zatytułowany Eine Art Suite in XIII Teilen do dziś słabo dostępny, gdyż wydany tylko we Szwajcarii ( dużą, „ulepszoną” część tej płyty udostępniono światu na w zestawie Trilogy ). Porównując to z późniejszymi dokonaniami mamy tu jeszcze surowe, ascetyczne brzmienia, pozbawione charakterystycznych dla Vollenweidera ozdobnych sampli, a i inne instrumenty np. fortepian przejmują rolę harfy. Płyta ta podwaliną, ramą pod Behind The Gardens gdzie słychać nawet powtórzone, dopracowane w detalach melodie. Behind The Gardens powstało gdyż 13 częściowa suita spotkała się z bardzo przychylnym przyjęciem melomanów jak i krytyków. Odbiciem tego było natychmiastowe zainteresowanie europejskiego oddziału CBS który zaproponował Andreasowi kontrakt. Prawa wydawnicze należne Tages & Anzeiger i zarazem zapał Vollenweidera aby ulepszyć i dodać kolejne pomysły sprawił ze zarzucono reedycję suity na 13 części a zajęto się zupełnie inną płytą. Andreas Vollenweider z niedopracowanym jeszcze materiałem pojawia się na Montreux Jazz Festival, gdzie daje swój pierwszy koncert spotykając się z gorącym przyjęciem. Na jesieni ukazuje się album Behind the Gardens - Behind the Wall - Under the Tree , który urzeka krytyków i słuchaczy. Wszyscy mówią o powstaniu nowego stylu muzycznego. To fakt że to co tworzy Vollenwieder jest niepodobne do niczego. Osiągnął to o czym marzy wielu twórców : swoje własne, rozpoznawalne i zarezerwowane tylko dla niego brzmienie... Andreas Vollenweider wypowiadał się o tej płycie: "Ten album zaznaczył początek naszej przygody, wejście do tego jakże odmiennego świata dźwięków. Tytuł jest niejako wskazówką dawaną komuś: Znajdziesz nas za ogrodem , za murem , czy pod drzewem. Przy nagrywaniu tego albumu byliśmy kompletnie odcięci od świata, w pomieszczeniach Sinus Studio w Bernie, którego wnętrza mają ponad 300 lat. W tych warunkach łatwo było o utratę poczucia czasu i przestrzeni."...
Behind The Gardens otwiera świergot ptaków i odgłosy śmiechu, powoli, stopniowo, narasta dźwięk harfy wychodzącej w końcu na pierwszy plan w otoczeniu fortepianu i spokojnej perkusji. Wytworzony klimat nie da się opisać. Niesamowicie relaksacyjny wymiar dźwięków brzmiących bardzo ciepło i kojąco ma w sobie coś z obrazka beztroski na ciepłej plaży z widokiem na tęczę czy też wyczarowania obrazów jasnego letniego dnia, królestwa zielonych łąk albo pikniku w raju... Utwór ten posiada ciekawe przełamania wytracające rytm który po chwili powraca znowu ze zdwojoną siłą wsparty przez wyraźniejszą perkusję. Słychać tu ślady kulturowych wpływów muzyki etno z Karaibów. Ta miniaturka wycisza się i przechodzi w Pyramid, które rozpoczyna samotna zadumana harfa wygrywająca całą osnowę melodii wokół której zbudowano konstrukcję utworu. Po chwili dołącza się stonowana perkusja tworząc wspaniały, niepowtarzalny klimat wsparty momentami syntezatorami. Popada od czasu do czasu w jazzową manierę by po chwili powrócić do ładnej melodii. To kolejny pogodny, trochę leniwy i zadumany rozmaz pełen kojącego balsamu dla uszu. Zaskakuje wordpaintingowe wokalizowanie w manierze jazzu i world i po niej muzyka przechodzi jakby w improwizacyjną część gdzie V. pokazuje swój kunszt gry na harfie. Kończy ten utwór ściana brzęczących hałasów i wyciszenie. Micro Macro rozpoczyna także samotna harfa, z tym ze w żywszym , bardziej radosnym tempie, do której dochodzi delikatny dźwięk przypominający organy by eksplodować odległymi kotłami i talerzami, które okazują się tylko ozdobnikiem po którym słychać bardzo ciekawe brzmienia przypominające flety a wydobyte z...harfy! ten kawałek niespodziewanie kończy się aby oddać pola Skin And Skin. Nastrojowy, powolny podkład idealnie wpasowuje się w ramy jazzowej improwizacji, którą mącą dźwięki przypominające harmonię i wstawki wszelakich perkusyjnych przeszkadzajek. Tu nasuwa się na myśl imaginacja miłego dla oka pięknego zachodu słońca. „Księżyc, okręcony wokół niego” to pyszna wstawka imitująca granie na harmonii podśpiewującego ulicznego grajka. Utwór przechodzi przeciągłym dźwiękiem syntezatora w szybkie rytmy Lion And Sheep, gdzie Vollenweider popisuje się swymi umiejętnościami nie tworząc właściwie melodii a bardziej, zabawowy nastrój. Zwracają tu uwagę wszelkie ozdobniki, które u Andreasa zawsze są perfekcyjne - koniec to znowu krotochwilne , trochę rubaszne brzmienie harmonii ( szkoda, że przy kolejnych płytach ja zarzucił-pojawia się dopiero na Kryptos), wprowadzającej do Sunday. Ta słodka, optymistyczna, króciutka niestety melodia to zdecydowanie mój faworyt na tej płycie. Chyba nie na darmo nosi tytuł niedziela –na cześć dnia tygodnia, który kojarzy się z błogim odpoczynkiem i relaksem – słuchając tego fragmentu wyobraźnia podsuwa nam poprzez muzyczne gejzery pozytywnej energii właśnie takie, optymistyczne obrazy. Utwór kończy się niestety szybko w potokach deszczu i trzaskach piorunów ( Afternoon) aby wpaść w zwieńczenie płyty, najbardziej doniosły i prawie patetyczny Hands And Clouds świadczący o tym, że owa radość, zabawa nie jest wcale bezmyślna albowiem muzyka to także źródło spokoju i inspiracji
Wesołe ale zarazem zawiłe kompozycje są z pasją wykonane i pomysłowo, zmyślnie skonstruowane. Trudno nie podziwiać smaku aranżacyjnego, świetnego wykorzystania choćby wszelkich akustycznych przeszkadzajek. Krytycy jak i słuchacze zachwycali się na tej płycie wieloma składnikami: eterycznością, ulotnością i dynamiką zarazem muzyki, wysokimi zdolnościami w kreowaniu eleganckich i unikalnych instrumentacji, zmian tempa, tworzenia mikstur kulturowych przez wplatanie wielu detali. Zdumiewał łagodny styl i kreacja niepowtarzalnego nastroju muzycznego przywołującego dosłownie świat baśni. Niektóre kompozycje brzmią jakby były bez formy a ich zmysłowe tekstury są zwyczajnie poruszające. Można by rzec, że obcujemy z magią i tajemnicą naszego świata widzaną w głęboki i klarowny sposób oczami artysty, który dzieli się nimi z nami poprzez swą muzykę. Bogata różnorodność rytmów, kompleksowość bliskich sobie melodii, harmonii, głosów i instrumentarium, wszystko porusza i angażuje umysł i duszę zarazem.
Andreas Vollenweider uzyskał status supergwiazdy "new age " ale tak naprawdę trudno go sklasyfikować. Ulokował bowiem w swej muzyce tyle odniesień do różnych gatunków muzycznych, że łatwo pogubić tropy. Przez lata 80- te utrzymał integralność swej artystycznej wizji stając się mimowolnie ikoną muzycznego ruchu New Age.
Zwróciłbym uwagę na aranżacje na róg i instrumenty dęte drewniane wszystkie, grane przez Markus’a Kuehne, przywołującego wszystko co możliwe - od celtyckiego folku po amerykański jazz fusion . Wyróżnić też należy dyskretną najczęściej pracę bębnów Keiser’a świetnie komponujących się z tą muzyką, podkreślających jej charakter. Vollenweider gra zaś na chengu, chińskiej cytrze, której tembr sugeruje bardziej wyrafinowaną, podobną do fletu indyjską sitar, uwydatniając egzotyczne smaczki. Jednak podstawowym narzędziem tworzenia wyszukanego klimatu pozostaje harfa. Vollenweider dokonując w niej przeróbek przełamał jej naturę przeciwdziałając średniowiecznym właściwościom tego instrumentu poprzez uzyskanie silnego, rytmicznego pulsu co w rezultacie dało basowe tony o bardzo niskiej częstotliwości skojarzone prawie orkiestrowym poczuciem harmonii. Ten instrument w jego biegłych rękach jest nie tylko eteryczny ale i wesoły i czarujący i tworzy nim ciekawe improwizacje. Wyróżniłbym jeszcze inżynierię dźwięku za pełen przepychu i precyzji, klarowny dźwięk snujący się z głośników.
Ten album to znakomity początek do poznania twórczości artysty. Udowadnia jego wirtuozerię i unikalną zdolność tworzenia cudownych melodii. Lekko jazzująca muzyka, łagodne, soczyste chórki i intonacje, tony, mistyczne brzmienia. Album jest radosny, entuzjastyczny i staje się w miarę słuchania prawdziwą rozkoszą dla uszu. "Behind the Gardens..." wciąż jest jak świeża, utkana z mieszanki sekwencji wokalnych i instrumentalnych tworzących magiczno mistyczne melodie porcja wyśmienitej muzyki. A wszystko to dla kobiety... w dedykacji jest Mojej muzyki nie byłoby bez niej –Beacie Vollenweider. A na okładce Andreas uśmiecha się do nas wesoło i zarazem puszcza filuternie "oczko" - to najkrotsza recenzja tej płyty...
Najnowsze wydanie tej płyty przynosi 5 bonus tracków i pliki video.(9.87/10)

1.Behind The Gardens, Behind The Wall, Under The Tree
2. Pyramid-In The Wood-In The Bright Light
3. Micro-Macro
4. Skin And Skin
5. Moonlight-Lion And Sheep
6.Lion And Sheep
7 Sunday
8. Afternoon
9. Hands And Clouds
Andreas Vollenweider (vocals, acoustic guitar, electric guitar, harp, clay flute, accordion, woodwinds, soprano saxophone, piano, keyboards, Bass Flute, Acoustic Bass, Orophet 5, Oberheim OBX, sound effects Remastering,);
Pedro Haldemann (vocals, percussion, sound effects);
Erdal Kizilcay (oud, keyboards);
Philippe Kienholz (piano);
Peter Keiser (bass guitar);
Walter Keiser (drums);
Jon Otis, Andi Pupato (percussion).
Eric Merz Engineer
Vera Brandes Producer
Hugo Faas Producer

Obrazek
Ostatnio zmieniony 08 lis 2006, 15:43 przez spawngamer, łącznie zmieniany 1 raz.



Link:
BBcode:
HTML:
Ukryj linki do posta
Pokaż linki do posta
Awatar użytkownika

Autor tematu
spawngamer
Habitué
Posty: 2314
Rejestracja: 23 gru 2004, 15:33
Status konta: Podejrzane
Imię i nazwisko:
Lokalizacja: Bydgoszcz
Jestem muzykiem: Nie wiem
Ulubieni wykonawcy:
Zawód:
Zainteresowania: muzyka,film,komiks,książka itd.
Status: Offline

#40111

Post autor: spawngamer »

3.CAVERNA MAGICA(...UNDER THE TREE-IN THE CAVE...) -1983
Behind The Gardens był eksperymentem, (tak określa swe wczesne płyty sam Vollenweider) który dał ujście potrzebom Andreasa na zrealizowanie własnego projektu tworzącego jego własny muzyczny świat, gdzie jak przyznaje, chciał aby muzyka wyzwalała w ludziach fantazję i aktywowała wewnętrzne projekcie obrazów nasuwających się na myśl przy jej słuchaniu. Chciał aby nie skupiał się słuchacz na całości ale na pojedynczych obrazach, scenach i historiach kreowanych przez jego wyobraźnię. Potrzeba została zaspokojona a dodatkowo doszedł sukces komercyjny. Zaskoczeni nim jak i ilością pozytywnych reakcji muzycy AVAF uzmysłowili sobie, że ta forma eksperymentu działa. Uskrzydlony opiniami V. spędził wiele czasu w studio z przyjaciółmi gdzie starali się dalej rozwinąć i ulepszyć swe pomysły. Pokazał, że zrobił znaczące kroki w dodaniu koloru i rytmicznej różnorodności swej muzyce. Pojedyncze kompozycje łączą się w rozwiniętą suitę która ulega w czasie trwania pastelowych kompozycji stałej zmianie. Andreas Vollenweider mówił o tej płycie: „była prawdziwą ekspedycją w głębię muzyki. Analogie do eksploracji jaskiń doskonale oddają nasze doświadczenie: za każdym rogiem, w każdym korytarzu znajdujemy nieznane miejsca. Dla nas było to przeżycie porównywalne z tym, które czuje człowiek, który wie że jego stopa jest pierwszą postawioną w danym miejscu. Jest to uczucie, którego nie da się opisać."
W 1983 Vollenweider daje serię koncertów w Europie. Jak podają kroniki podczas koncertów przewodzi wyraźnie zespołowi ale przemowy ogranicza do minimum mądrze pozwalając muzyce wyrazić swój, łagodny punkt widzenia świata. Jego sława zatacza coraz szersze kręgi - w Amsterdamie Vollenweider otrzymuje Nagrodę Edisona za innowacyjne brzmienie jego muzyki.
Przytłumiona, niezrozumiała konwersacja kobiety i mężczyzny (zastosowano prawdopodobnie odwrócenie kierunku odtwarzania zapisu) i chrzęst żwiru pod stopami, wyraźnie słychać przejście owych kroków do miejsca odbijającego się echem. Męski głos wyraźnie zdumiony i słyszany z pogłosem charakterystycznym dla jaskiń. Spadające, pojedyncze krople ze stalaktytów, w tle wędrówka wyraźnie podnieconej widokami pary. Krople nadal spadają tyle ze wyraźnie słuchać różnicę w tonach. Słychać „Psst” tak jakby kobieta coś zauważyła i rozpoczyna się właściwa melodia kompozycji na początku ułożona z ciekawego wykorzystania przekształconego głosu ( jakbym słyszał Golluma z późniejszej o 20 lat ekranizacji LOTR...), któremu wtórują krople tym razem układające się w ciekawy ciąg rytmiczny. Owe „psst” to dla mnie wprowadzenie : oto przed nami rozgrywać się będzie magiczne widowisko w nie mniej magicznej jaskini...Właściwa melodia to jedynie połowa utworu, gdzie stopniując głośność wyłania się jego charakterystyczna elektryczna harfa, przejmująca utwór a po chwili dołączają werble, sample syntezatorowe, przez moment trąbka, trójkąty itd. Powtarzany wciąż nostalgiczny, spokojny motyw przechodzi w czarującą Mandragorę gdzie pałeczkę powtarzania tej muzycznej frazy przejmuje męska stonowana wokaliza do której po chwili przyłącza się harfa i dyskretna perkusja. Głos w naturalny sposób niknie oddając pola tymże instrumentom wygrywającym tą spokojną, prawie relaksacyjną impresję. W tle pojawiają się ciekawe ozdobniki choćby bardzo ładne brzmienie gitary. Urzekający Lunar Pond - samotna harfa gra tak, że mocno przypomina charakterystyczne brzmienie sitar plus po chwili brzmienie skrzypiec zdecydowanie imitują melodię w azjatyckim stylu. Wątpliwości te wprost rozwiewa kolejny fragment wyjęty żywcem niczym pieśń z chińskiej prowincji. Schajah Saretosh brzmi jak kolejny ukłon ku azjatyckiemu skalowaniu i ale ma też w sobie coś z muzycznego opisu morskiej toni , spleciony żeńską wokalizą przypomina trochę obrazek syren wylegujących się na skałach o które leniwie rozbija się woda....Rytm i muzyka sączą się relaksacyjnie i leniwie, w oddali słychać świst wiatru i radosne gaworzenia dziecka...Nastrój miłego popołudnia. Sena Stanjena? to nic innego jak przedłużenie tej melodii z dodaniem spokojnych dźwięków gitary elektrycznej. Zniewalająca Belladona spowalnia rytm jeszcze bardziej tworząc bardzo intymny i cichy nastrój zadumy z ciekawym niekonwencjonalnym zakończeniem pełnym jakby nocnej poświaty przechodząc w przypominający spowolnioną sambę roztańczony Angoh! z ciekawymi wstawkami choćby rogu. Nagle urwanie i jednostajne, niepokojące wprowadzenie do Huiziopochtli, w którym z odmętów pomruku syntezatora wyłania się plejada zabaw głosami i dźwięk harfy przypominający sitar – jeden z najbardziej mistycznych kawałków V. W połowie przechodzi w przyjaźniejsze tony i ponownie ciekawe, oryginalne zabawy głosem w stylu Urszuli Dudziak, zwraca też uwagę pełne rozmachu niepodobne do V. brzmienie w części drugiej. Powiew wiatru rozpoczyna subtelny i wyciszony Con Chiglia – kolejny pełen pastelowych barw przepiękny obrazek lenistwa w letni dzień. W połowie utworu pojawia się bardziej dynamiczna, inaczej zaaranżowana melodia z tytułowego Caverna Magica kończąc się zaskakująco – słychać plusk wody, odgłosy bąbli powietrza i nawoływania delfinów...
Co ciekawe, na tylnej okładce podane jest, że płyta ma 11 utworów gdy w rzeczywistości jest ich ...9! V. chciał prawdopodobnie umieścić tu utwory wykorzystane potem na EP- ce Pace Verde (zwróćmy uwagę, ze tytuł 11 utworu nosi tytuł Paix Verde czyli jest francuską odmiana tytułu łacińskiego).Prawdopodobnie zarzucono ten pomysł i wydano osobny maxi singiel Pace Verde na jesieni 1983 roku. Powód? Prawdopodobnie efekt wzmocnienia nacisku jaki V. kładł na okazanie swego oddania kwestiom ochrony środowiska naturalnego i ruchom pokojowym i broniącym praw człowieka. Caverna jest także osadzona w kręgu zagadnień ekologicznych, dotyczących środowiska lecz w mniej wyraźny sposób są one tu przywołane. Jednak podział na 11 utworów pozostał. We wkładce aby zaradzić tej pomyłce utwory 9,10,11 objęto znakiem wspólnoty i czasem 4.01 który...został pomylony! Ostatni utwór bowiem trwa 4.57. Poprawiono te błędy w nowych edycjach dzieląc 9 utwór na Con Chiglia [2:49] Geastrum Coronatum [1:43] i La Paix Verde [0:44].
Ciekawe są zabiegi mitologizujące całe przedsięwzięcie. Dziwne tytuły sugerują zawoalowane aluzje do magicznych światów , instrumentarium na którym grali członkowie jest zakamuflowanie pod różnymi wyciągniętymi niczym z baśni określeniami. Dodatkowo Andreas brnie jeszcze głębiej w swym urealnieniu fantazji, siebie wyznaczając na kopacza (the digger) a Beatę i Margareth Vollenweider na członkinie ekspedycji do tajemniczej jaskini (expedition staff)...(to ich zniekształcone glosy słychać na początku). Kolejnym umagicznieniem jest olśniewająca okładka. Niesamowita praca Michaela Muellera (podany jest jako fotograf ekspedycji) przedstawia jaką jaskinię mamy mieć przed oczami słuchając płyty. Poraża bogactwo pełnych magii szczegółów (malutki fragmencik jakby naturalnego okna, z którego widać dwie piramidy usadowione na tle oświetlonego księżycem morza, skrytki, poutykane tajemnicze przedmioty, rzeźba naturalnej skały wyraźnie obrobiona ludzką (?) ręką ) jak i kolorystyka. (Specjalnie umieszczam pod recenzją większą niż zazwyczaj miniaturkę).

Udowodnił, że nomenklatura wtłaczająca go w ramy New Age nie jest w pełni trafna. Razem z muzykami stworzył fantastyczne melodie perełki pełne przejrzystości i spontaniczności, filigranowe konstrukcje nagrań dokumentują wszechstronność w łączeniu gatunków od world music poprzez instrumentalny pop po muzykę klasyczną i jazz. Ta muzyka łączyła ludzi różnych nacji stąd też może im bardziej V. rozwijał swój styl tym bardziej elementy world music dominowały jego późniejsze brzmienia.
Porównanie z eksploratorami jaskiń doskonale opisuje nasze wrażenia. Wysublimowane zachwycające wciąż przyjemne w wyszukany uwodzicielski sposób nagrania rzucają na nas zaklęcie swą fantazyjnością, zestawami przepysznych tekstur i perkusyjnych filigranowych produkcji. Im kompozycje skromniejsze tym wykonanie bardziej czarujące. Wyszukane kompozycje z pasją są wykonane i świetnie skonstruowane. Kompilacja bardzo intymnych brzmień powoduje że te swoiste ballady dają nam poczucie przebywania w tej świętej jaskini, w jakiejś egzotycznej części świata.

Jezeli Behind The Gardens miał byś jedynie eksperymentem, tak Caverna Magica ukazała w pełni wielki talent muzyczny, którego kilka lat później miała nastąpić kulminacja.
Czarujący, przepyszny styl to dobrze dobrane słowa aby opisać tę płytę. Pomimo lat, ten tytuł ciągle zachowuje świeżość i czar. (9.97/10)
1. Caverna Magica [3:54]
2. Mandragora [3:03]
3. Lunar Pond [2:18]
4. Schajah Saretosh [3:17]
5. Sena Stanjena? [2:28]
6.Belladonna [5:21]
7. Angóh [2:45]
8. Huiziopochtli [5:08]
9. Con Chiglia [4:57]
10. Geastrum Coronatum [0:00]
11. La Paix Verde [0:00]

Andreas Vollenweider :Arranger, Vocals, Keyboards, Producer, Electracoustic Modified Pedal Harp, Cheng, Remastering, UFO (Unidentified Finedrawn Overcast).
Pedro Haldermann: rhythmanatomic acousticolors & UFO
Walter Keiser: drumming centre of gravity & UFO
Corina Curschellas: Moonvoice - Snakevoice
Jon Otis: weaver of the Bata Drum net
Eric Merz: architect of the sound buildings
Roger Bonnot: natural sound adventurer
RECORDED AND MIXED MAY-NOVEMBER 1982 AT SINUS STUDIOS, BERN, SWITZERLAND

Obrazek



Link:
BBcode:
HTML:
Ukryj linki do posta
Pokaż linki do posta
Awatar użytkownika

Autor tematu
spawngamer
Habitué
Posty: 2314
Rejestracja: 23 gru 2004, 15:33
Status konta: Podejrzane
Imię i nazwisko:
Lokalizacja: Bydgoszcz
Jestem muzykiem: Nie wiem
Ulubieni wykonawcy:
Zawód:
Zainteresowania: muzyka,film,komiks,książka itd.
Status: Offline

#40383

Post autor: spawngamer »

2. DOWN TO THE MOON (1987)
Reakcja po wydaniu White Winds przeszła najśmielsze oczekiwania. Rynek amerykański oszalał. Volenweider i przyjaciele zostali zalani setkami listów, rysunków, płócien, produkcji video, nawet filmów dokumentalnych –wszystko to z inspiracji dźwięków z tej płyty. Dla
Vollenweidera było to olbrzymim bodźcem do dalszej pracy. Odbył mega trasę koncertową po Kanadzie, USA, Japonii, Australii i dwunastu krajach Europy testując przy okazji wiele elementów nowego materiału, który miał znaleźć się na kolejnym krążku. Zespół wpadł do studio pomiędzy występami i jak przyznają część energii, którą podłapali w czasie świetnie przyjętej trasy, przelali na Down To The Moon. Jednocześnie mimo, że grupa była bardzo zżyta zasygnalizowano że czas na dłuższe pożegnanie – po wyczerpującym tournee miała nastąpić pauza, aby wzmocnić w każdym z osobna motywacje do dalszych projektów i nie stracić chęci i zapału do dalszych poszukiwań.

Down To The Moon . Melancholijne interludium trochę zaskakuje. Początek jest taki jak nas przyzwyczaił V. - powoli rosnący w siłę dźwięk dzwoneczków zanurzony w delikatnym syntezatorze, wstawki fletu i pierwszoplanowa harfa, z tym że zaskakuje pełne rozmachu, orkiestrowe brzmienie, utwór ma w sobie wiele z patosu i pewnej powagi jakby zespół porzucił filuterny nastrój zabawy na rzecz przedstawienia czegoś bardziej wyszukanego gdzie spokojny, ale doniosły rytm podkreślają choćby wstawką werbli. Przeradza się on w jeden z najpiękniejszych fragmentów muzyki V., Moon Dance będący dla mnie rozbawioną opowieścią o nocnym tańcu wokół ogniska z niepowtarzalną wstawką (1.10- 1,57) imitującą jakby tęskne spojrzenie na przejrzyste, odległe oblicze księżyca znad owego ogniska na górskiej polanie, doskonale demonstruje magię charakterystycznego brzmienia Vollenweidera...Uspokajający Steam Forest połączony jest z poprzednikiem ciekawymi imitacjami, samplami naśladującymi jakby środowisko wodne albo kosmiczne (wietrzno- bulgoczące efekty) wprowadzających w kolejną spokojną, poukładaną melodię. Oszczędna kompozycja gdzie prym wiedzie wygrywająca bogate pasaże harfa , przez cały utwór zaś słychać uderzenia jakby pałeczek plus delikatne subtelne wstawki syntezatora pod koniec utworu zaś ascetyczna konstrukcja nabiera tężyzny, mężnieje rozpościerając ścianę dźwięków wypełniających głośniki basami jak żywo przypominającymi Tomitę aby zakończyć się gongiem. Świetna wizualizacja muzyką. Intrygujący Water Moon odnosi się do mglistego rytmu muzyki azjatyckiej z oszczędnej solówki przechodząc w silne dźwięki syntezatora wzmacniające efekt zaskoczenia słuchacza, znowu werble podkreślające prawie militarny nastrój repryza całego tematu. W Night Fire Dance słychać plusk fal morskich i plejadę dźwięków z syntezatora, jak przystało na utwór z tańcem w tytule muzyka zmusza do podrygów w rytm melodii brzmiącej jak pieśń z kosmosu. Właściwie to piosenka w wyraźnie zaakcentowanym, głośniejszym od reszty refrenem Zresztą jeśli chodzi o rozmach aranżacyjny całej płyty jest on wyraźnie większy niźli na bardziej minimalistycznych wcześniejszych pozycjach, dużo na tym krążku pozytywnych wibracji w postaci miłego dla ucha hałasu. Były to czasy gdy w sklepach królowały winyle a CD były jeszcze efemerydą stąd AV wyraźnie podzielił płytę według repertuaru stron. Stronę B otwierał więc "Quiet Observer"- wyraźnie odstający od wcześniejszych utworów zadumanym, zamyślonym, prawie żałobnym brzmieniem. Ciekawie się rozpoczyna - pohukiwaniem nocnego ptactwa, które wymieszane z przeciągłym dźwiękiem który dołącza po chwili, kojarzą się nieodzownie z poświatą księżyca przebijającego przez pochmurne niebo. Mamy tu ciekawe ubarwienia w postaci wtrętów wszelkich instrumentalnych przeszkadzajek- trójkątów itp. Kawałek ten przechodzi niespodziewanie w wesołe Silver Wheel z pięknymi wstawkami sampli synteratorowych i ciekawymi przeróbkami głosu ludzkiego, a nawet wibrafonu na końcu.
Kolejne przejście i mamy łagodny Drown In Pale Light gdzie harfa snuje spokojną, piękną samotną melodię mocno przypominającą azjatyckie brzmienia gdzie struny harfy imitują brzmienie gitary i znów jako kontrapunkt żywsze jej brzmienie do której przy kolejnym powtórzeniu dołącza perkusja i syntezator wygrywający ozdobniki; porywający obrazek piękna nieba, widoku chmur o poranku. Ascetyczny "The Secret, The Candle, And Love". Andreas Vollenweider rozpościera intrygującą sieć muzyki chwytając nas w swe sidła.
Melodia wytraca pęd przechodząc w zbitkę brzmień i dziwną kodę Hush gdzie słychać zbiór efektów wpadających w żywy rytm porywających Three Silver Ladies Dance. Kolejny taniec w tytule gdzie jakby wyraźniej słychać ukłon ku jazzowej improwizacji i szybujemy do finałowego punktu. 'La Lune et l'Enfant' to repryza tematu coraz bardziej wytracająca głośność i kończąca się tak jak płyta się zaczyna; zestawem „sopelkowych brzmień”

Ten tytuł otrzymał prestiżową Grammy Award w świeżo stworzonej kategorii Best New Age Recording co świadczy o niesamowitej pozycji tej płyty. A zarazem braku pomysłu na określenie tej muzyki. Zwróćmy uwagę że to tego wora wrzucano wszystko co nie dało się jednoznacznie zakwalifikować ( według tej kategorii pojęcie New Age to szufladka do której trafiła i Enya i Pat Metheny a nawet Passion Gabriela...)
Sam Vollenweider o tym albumie wyrażał się pochlebnie jako o kamieniu milowym w rozwoju swej „neo-symfonicznej” muzyki. AV sprawiało nieukrywaną przyjemność zanurzanie się coraz głębiej w wykreowany przez siebie oryginalny świat dźwięków i odkrywanie przywiązania dla ich kompleksowości. Wolność stylu doskonale uzupełniała jego własną wewnętrzną wolność. Wracając do stylu sam twórca uważał że jest na tyle dziwny, tajemniczy, że sam nie wiedział jak go określić ale najbardziej spodobało mu się zdefiniowanie jego przez amerykańskiego dziennikarza jako muzyki folk nieznanego szczepu. To łączyło się z koncepcją ukrycia , pod i za, gdzie muzyka miała się stawać jakby zapisem ekspedycji w nieznane...
Jak zwykle miesza eklektyczne dźwięki mieszcząc w ramach swej muzyki odwołania od statecznej klasyki przez pełne werwy synkopowanie, world music po prawie ambientowy minimalizm. Łączy swoje zamiłowanie dla jazzująco etnicznych wstawek z delikatnymi atmosferami, które znakomicie sprawdzają się na księżycowym w temacie krążku. Syntezator, flet, gitara i posiłkowa perkusja wzbogaca unikalne brzmienie. Wietrzne tony fletu na przykład, wytwarzają sugestię widoków księżycowej pustki. Oczywiście wszystkie sekcje są złączone przez najbardziej istotny dla tej muzyki bogaty dźwięk harfy. Oprócz zachwycających melodii , zwrócić uwagę należy na fenomenalną orkiestrację i świetną grę muzyków z drugiego planu.
Tą płytą zabiera nas AV w miejsce spokoju i wytężonej pracy wyobraźni gdzie delikatnie subtelnymi dźwiękami natury i nawet na pół kosmiczną otoczką brzmień, prawie każdy utwór opowiada jakąś historię.
Jego charakterystyczne brzmienie oplata album, wspomagane syntezatorowymi efektami lekką perkusją. Album napełniono przyciągającą uwagę, chwytliwą, atrakcyjną wpadającą w ucho muzyką która powinna być do przyjęcia przez swą szczerość i atrakcyjność nawet przez tych którzy nie lubią stereotypowego New Age gdyż nie ma tu pretensjonalnych melodii kojarzonych z tym terminem tylko dobrze rozpisane i wykonane utwory z często taneczna manierą i przyjemnym podkładem. Można celebrować artyzm kompozycji i wykonania zanim New Age opanowały indiańskie piszczałki i celtyckie klisze. Ta muzyka ma transcendentną jakość która przez to jest doskonała do słuchania dla przyjemności słuchania lub jako inspiracja lub nawet jako terapia po złym dniu. Artyści przychodzą i odchodzą ale AS tą chociażby tą płytą wchodzi do kanonu arcydzieł gdzie ten tytuł przetrwał w czasie większość dokonań spod znaku NA. (10.03/10)
The Near Side
1. Down to the Moon [2:27]
2. Moon Dance [4:10]
3. Steam Forest [4:57]
4. Water Moon [2:14]
5. Night Fire Dance [4:57]

The Far Side
6. Quiet Observer [2:44]
7. Silver Wheel [3:57]
8. Drown in Pale Light [2:13]
9. Secret, the Candle and Love [3:43]
10. Hush - Patience at Bamboo Forest [0:16]
11. Three Silver Ladies Dance [2:38]
12. La Lune et l'Enfant [2:03]

Matthias Ziegler - Wind Instruments.
Jon Otis - drums, keyboards.
Pedro Haldermann - bells.
Peoro Haldemann - bells.
Max Lawsser - Strings.
Silver Symphony and Choir - Choir.
Walter Keiser - drums.
Christoph Stiefel -keyboards
Andreas Vollenweider - arranger, harp
Created At :Sinus Studios, Switzerland (1986)

Obrazek



Link:
BBcode:
HTML:
Ukryj linki do posta
Pokaż linki do posta
Awatar użytkownika

Autor tematu
spawngamer
Habitué
Posty: 2314
Rejestracja: 23 gru 2004, 15:33
Status konta: Podejrzane
Imię i nazwisko:
Lokalizacja: Bydgoszcz
Jestem muzykiem: Nie wiem
Ulubieni wykonawcy:
Zawód:
Zainteresowania: muzyka,film,komiks,książka itd.
Status: Offline

#41022

Post autor: spawngamer »

1.DANCING WITH THE LION (1989)
Dotychczasowe płyty AV realizował przy udziale tego samego, kameralnego składu przyjaciół muzyków. Zapragnął jednak zaeksperymentować w tej materii jak sam przyznaje robiąc to chciał stworzyć muzyczną ilustrację krzyżowania się różnych światów cywilizacyjnych, zmotywowany dodatkowo licznymi propozycjami współpracy podczas tras koncertowych od innych wykonawców. Pierwszy raz, Vollenweider otwiera więc podwoje swego projektu tworzonego w familijnej atmosferze dla gościnnie zaproszonych osób z różnych gatunków muzycznych. Z niewielkiego zespołu tworzy się gigantyczna lista występujących okazjonalnie muzyków, którzy do jego muzyki wnieśli wiele nowych elementów i przede wszystkim poszerzyli zakres instrumentarium wykorzystywany podczas sesji nagraniowych ( Przy tej płycie zwróciłbym uwagę na meksykanina Luisa Pereza –zachęcam do zapoznania się z jego twórczością spod znaku New Age). Pomysł otwarcia projektów na obecność wielu zaproszonych gościnnych muzyków stał się odtąd stałą regułą. W studiu pojawiali się m.in. :wirtuoz głosu, jazzman Bobby Mc Ferrin, brazylijski Dylan, Milton Nascimento, który zresztą spontanicznie napisał słowa do niektórych melodii AV, południowo afrykański pianista Abdullah Ibrahim, promotorka jego muzyki, amerykańska wokalistka (przebój Comin’Around Again) Carly Simon, mistrz duduk, armeńczyk Djivan Gasparyan, baskijski wirtuoz akordeonu Kepa Junkera, mistrz hiszpańskich dud Carlos Núñez, wirtuoz cymbałek, chińczyk Pingxin Xü. Samo to zestawienie pozwala podkreślić internacjonalizm kolejnych projektów, jeszcze większe czerpanie z muzyki world i etno przemycanej już pełnymi garściami do następnych płyt. Dopiero w 2002 przywraca do życia kameralny AVAF na letnie tournee po Europie znowu minimalizując swoją linię melodyczną i jako kwartet, maksymalnie kwintet, tworzy muzykę z elementami jazzu i muzyki etnicznej. AV zaangażował się właściwie we wszystkie aspekty promocji tego wydawnictwa. Produkuje i reżyseruje klipy do "Pearls & Tears" i "Dancing With The Lion", bierze także udział przy tworzeniu do nich scenariuszy, choreografii i projektowaniu kostiumów jak i prezentacji nowego albumu na żywo.

Przetworzony ryk lwa i gra na egzotycznych bębnach wprowadza oszołomionego natężeniem dźwięku słuchacza w rozpoczynający płytę utwór „Unto The Burning Circle”. Po chwili pojawia się harfa i melodia rozwija się wzbogacona o riffy gitary, syntezatora, fletu i trąbki z ciekawym porywającym i emocjonującym przejściem przełamującym kompozycję w rozbudowaną ścianę dźwięku którą uzupełnia niesamowita wokaliza. To chyba mój ulubiony fragment z całej twórczości AV. Słychać, że harfa straciła swą dominację i stała się jednym z wiodących instrumentów ukazanych w ferii charakterystycznych dla każdego z nich brzmień. Muzyka jest mocniejsza, może nawet odarta z magiczności wcześniejszych dokonań ale pełna niesamowitej energii i emocji. Ciekawe przejście od utworu tytułowego, „Dancing With The Lion”, wprowadza nas w kolejną niesamowicie ładną melodię z przecudnym akcentem (0.45-0.59), nadającym kompozycji równie ekscytującego smaczku jak w poprzedzającym utworze. Niby charakter tej kompozycji jest wzorcowy dla wcześniejszych płyt (harfa, zestaw perkusyjny) ale zdecydowanie różni się bogactwem instrumentarium które od skrzypiec po fortepian otacza słuchacza. Tytułowy utwór, miesza unikalną perkusję i elementy wokalne w zaskakująco prosty i szczery w wyrazie popowy koktajl. Rykiem lwa wkraczamy w zadumaną „Hippolyte”. Króciutki utwór to impresja na harfę z którą dialog przy kolejnym powtórzeniu melodii podejmuje niski żeński głos. Pełna nostalgii i zapatrzenia w promienie zachodzącego słońca jest tak naprawdę wstępem do „Dance Of The Masks” będącego kontynuacją zamyślonego klimatu. Spokój bijący od tej kompozycji myślę, że nie pozostawia nikogo obojętnym; ciekawe wstawki oboju, fortepianu gitary elektrycznej i akordeonu są bardzo nastrojowe, harfa jest mocno wspomagana klawiszami fortepianu który momentami przejmuje prym jako wiodący instrument w ciekawych solowych popisach grającego na tym instrumencie Stiefela. Ten utwór to kwintesencja nowego stylu AV stawiającego na mnogość instrumentarium, tworzącego aranżacyjnie niesamowite wzory. Kolejny fenomenalny fragment to początek „Pearls & Tears” gdzie do arcypięknej wokalizy dołącza gitara akustyczna, harfa i wreszcie fortepian. Powtarzany kilkakrotnie motyw przeradza się w wybuch dźwięków gdzie subtelny nastrój wytrąca perkusja i skrzypcowa wirtuozeria Marka O’Connora. Utwór znowu wycisza się przypominając początkowy fragment i powtarza głośną gamę dźwięków. W jego drugiej części mamy duet fortepianowo harfowy gdzie AV popisuje się swym kunsztem gry, zakończenie zaś mocno przypomina wzniosłe, czyste, metafizyczne dźwięki „Sunday”. Kawałek ten kończył pierwszą stronę LP, stąd wyraźnie słychać odseparowanie kolejnego utworu opartego głównie na brzmieniach dzwonków i harfy, delikatnego w nastroju „Garden Of My Chilhood”. Znakomicie zinstrumentalizowany jak cały krążek, przynosi nam brzmienia wiolonczeli (Penzotti) i darabuki (Oecal). „Still Life” jest głośną i prawie patetyczną melodią z wysuniętą na czoło perkusją i wstawkami riffów gitary elektrycznej, gdzie słychać nawet ciekawą solówkę tenorowego saksofonu. Mocno akcentowany rytm powoduje że to chyba najgłośniejsza kompozycja z ciekawym wejściem harfy przyspieszającej tempo kompozycji. Odjazd gitary przenosi nas do kolejnego, stonowanego kawałka „And The Long Shadows”, gdzie przystopowano tempo na rzecz odmalowania dźwiękami uroczego obrazka budującego w naszej wyobraźni jak najbardziej miłe skojarzenia. Kompozycja zawiera dość ciekawe odbiegnięcie od tematu głównego i wpadnięcie w latynoamerykańskie rytmy z niebanalnymi żeńskimi chórkami. „See My Love...” otwiera skrzypcowe solo, do którego po chwili dołącza harfa całość utworu oparto na przeplatających się brzmieniach tych dwóch instrumentów. „Silver Dew, Golden Grass” to zbiór niezidentyfikowanych efektów dźwiękowych kojarzących się z odgłosami nocy, przerażających ale i pociągających zarazem. Finałowy „Ascent From The Circle” rozpoczyna fujarka a po chwili otrzymujemy orientalną melodię rozpisana na harfę, skrzypce i przeszkadzajki perkusyjne wsparte kolejnym na płycie zawieszeniem dźwięku. Płytę kończy naturalne wyciszenie.

Co zdecydowało o moim pierwszym miejscu? Bogate instrumentacje, perfekcja aranżacyjna, bardzo ładne melodie, układające się w majstersztyk. AV w bardzo wizualny sposób wykorzystał szeroki wachlarz dźwięków wywołujących różnorakie skojarzenia. Elektroakustyczna harfa, cheng, syntezator, wokalizy, chór, perkusja i różnorodność innych instrumentów tworzą tak unikalną teksturę brzmień że trudno opisać jednoznacznie tą muzykę będącą fuzją najlepszych elementów jazzu, new age muzyki world w niespodziewanej wyśmienitej mieszance zróżnicowanych elementów, doprawionej wpływami z Afryki, Orientu i odległych światów układających się w prawdziwie artystyczne zestawienie. AV rozwija tu swą sygnaturę kontynuując trendy dominujące jego brzmienie ale zarazem postępując duży krok naprzód aby ją jeszcze bardziej urozmaicić i wzbogacić Dźwięk jest jeszcze bardziej intrygujący a użycie wielości instrumentów nadaje muzyce świeżości przez bardzo zręczne i efektywne ich wykorzystanie. Niby wciąż harfa ma pierwszorzędne znaczenie ale unikalność tonów wzmacnia gitara elektryczna (lekki, popowy z wpływami latynoskimi "Dance of the Masks"), czy zawodzące, płaczliwe brzmienie skrzypiec ("See, My Love..."). Uchwycił internacjonalizm muzyki która łączy beduinów, mongolskich pasterzy, Indian z dorzecza Amazonii genialnie wyrażając poprzez nią swoje emocje, uczucia jak i idee.
AV jest już mniej tajemniczy ale bardziej nastrojowy. Wbrew komercyjnym sukcesom odszedł po Dancing With The Lion od swej metodologii tworzenia. Z jednej strony jest to godne pochwały, gdyż dążył do poszukiwań nowych form wyrazu, z drugiej zaś niestety nastąpiło odarcie tej muzyki z czegoś co czyniło ją bardzo przyciągającą –magii i tajemniczości. Kolejne pozycje są ich pozbawione wpadając w manierę, która niestety zamiast unikalności przynosi nam często dublety jakiś brzmień ( np. Eolian Minstrel jak żywo przypomina neoceltyckie kompozycje Loretty Mc Kennitt). A mimo to jego kariera nie osłabła. Przypomnijmy więc jej ciąg dalszy poprzez ciekawsze wydarzenia koncertowe i nie tylko; partycypuje w dobroczynnym show dla dzieci Czernobyla na Placu Czerwonym w Moskwie(1992), towarzyszy w koncercie Luciano Pavarotti and Friends w Modenie, grając w duecie z Pavarottim i Bryan’em Adams’em (1994), daje serię ciekawych koncertów w niezwykłych lokalizacjach : w polskich zamkach, show z Zucchero na poziomie 2500 m przy temperaturze minus osiem stopni na górze Brunico w południowych Alpach, gigantycznej jaskini wulkanicznej Lanzarote na Festival Musica Visual (1997). Gdy promuje Cosmopoly wędrując z tym projektem po całej Europie, idąc z duchem otwartego konceptu albumu, codziennie zmienia konfigurację grających muzyków (2000). Występuje na wyspie Bali na międzynarodowej konferencji muzycznej "Song Of Convergence" z towarzyszeniem miejscowych muzyków (2001), w tym samym roku pisze powieść symfoniczną "Tales Of Kira Kutan"( można je zobaczyć na DVD Magical Journeys), której premiera miała miejsce w Warszawie podczas Warszawskiego Festiwalu Muzyki Filmowej, z Sinfonią Varsovia (współpracował z naszą orkiestrą dłużej, m.in. przy kolejnych wykonaniach tej symfonii oraz "Wolkenstein" choćby na Budapest Spring Festival czy na festiwalu "Live at Sunset" w Zurichu), w Atenach na stadionie olimpijskim przygrywa do sztuki teatralnej "Socrates - Dawn Of Civilization", z Rod Steiger’em jako Sokratesem (2001) kolaboruje z Hans’em Zimmer’em przy ścieżce dźwiękowej do filmu"Tears of the Sun" z Bruce’m Willis’em i Monicą Bellucci (2002) z radością koncertuje dla guru ruchów pokojowych Dalaj Lamy podczas jego wizyty w Zurychu (2006).
Wcześniejsze płyty były bardziej relaksacyjnie nastawione na słuchacza ta zaś mocniej eksponuje i pobudza elementy kontemplacyjne. Azjatycko modulowane chórki ciekawy, atmosferyczny finał, gdzie flety, gitara flamenco, skrzypki i dzwonki zespolone z harfą jakby oddają sens życia uchodzącego do światełka w tunelu. Dancing with the Lion jest zbudowane jako zadumane, melancholijne wydanie sugerujące kurs w którym AV podążył w późniejszych pracach czyli symfoniczności i multi obsadzie muzycznej w czasie realizacji kolejnych krążków. Energetyzująca, zwiewna muzyka do słuchania nad ugwieżdżonym niebem(10.32/10)
1 Unto the Burning Circle (3:49)
2 Dancing with the Lion (4:00)
3 Hippolyte (1:10)
4 Dance of the Masks (5:50)
5 Pearls & Tears (5:14)
6 Garden of My Childhood (1:46)
7 Still Life (5:37)
8 And the Long Shadows (3:39)
9 See, My Love... (3:01)
10 Silver Dew, Golden Grass (0:59)
11 Ascent from the Circle (4:19)
Andreas Vollenweider Electroacoustic harp, Cheng, voice & other instruments, Producer, Arranger, Cover Art
Walter Keiser Percussion, Drums
Christoph Stiefel Piano, Keyboards
Pedro Haldemann Percussion
Matthias Ziegler Flutes
Guest instrumentalists
Beat Briner Bassoon
Hans Bergström French Horn
Fernando Fantini Accordion
Charly Fassler French Horn
Hanspeter Haas Trombone (Bass)
Steve Gorn Bansuri, bamboo flutes
Peter Keiser Bass
David Lindley Lap Steel Guitar
Max Lasser Acoustic Guitar
Marilyn Mazur Percussion
Mark O’Connor Violin & mandolin
Burhan Oecal Darabuka
Christian Ostermeier Tenor saxophone
Luis Perez Mesoamerican Wind & Percussion
Daniel Pezzotti Cello
Badal Roy Tabla
Roman Schmid English Horn, Oboe
Janne Schaffer Guitar (Electric), GuitarSitar
The Zurich Mandolin Players conducted by Horst Hagemann
Guest vocalists
Nina Hennessey
Dodo Hug
Misty Jervis
Anthony Crivello
Lucy Novotny
Natasha Otrinowa
Margarita Zorbala
Female Chorus
Diva Gray
Patti Austin
Lani Groves
Vaneese Thomas
Men’s Chorus
Bernhard Banse
Barry Brandes
Hans- Jurgen Frank
Eric Johnson
Hartmut Kriszun
James Moellenhoff
John Ousley
Wilbur Pauley
Phillip Sneed
Children’s Choir Kaltbrunn conducted by Daniel Winiger
Bernie Staub Recording Engineer
Tim Leitner Recording Engineer
Eric Merz Recording & Mixing Engineer

Obrazek



Link:
BBcode:
HTML:
Ukryj linki do posta
Pokaż linki do posta
ODPOWIEDZ Poprzedni tematNastępny temat