piotrasz pisze:Porównanie trochę na wyrost. Wymienione przez Ciebie kawałki niosą ze sobą dużo pozytywnej energii, są melodyczno-harmoniczne, dopracowane, nadawały się na koncerty (RV4 przecież przeważnie je kończył). MV6 jednak wyraźnie odstaje od nich i choć zamysł był prawdopodobnie ten sam co w przypadku wcześniejszych płyt, jego realizacja to zwyczajnie wstyd dla JMJ.
jarre3 pisze:BZDURA. RV4 i inne kawałki na swoje czasy były taką samą tandetą jak M6 teraz. M6 jest to RV4 obecnych czasów. Ni mniej, ni więcej.
piotrasz pisze:To jednak one miały znaczący wpływ na to jak JMJ był ówcześnie postrzegany. Po prostu chciano tego słuchać, a chociażby samo RV4 zawsze wywoływało entuzjazm publiczności, przy jego kolejnych wariacjach na koncertach.
Może Ci się to wyda dziwne, ale czasem z przyjemnością wracam do tych "tandetnych" kawałków. Nie sądzę jednocześnie, abym kiedykolwiek chciał wracać do MV6. Jestem tym samym pewien, że nigdy nie osiągnie już takiej popularności co wspominane RV4. Po co więc je ze sobą porównywać?...
Dość ciekawa polemika (
), ale ja bym raczej przychylił się bardziej do zdania @jarre3, choć nie w 100%.
Czemu Infinity miałoby nie nieść pozytywnej energii? Charakterystycznie poprowadzony el-popowy numerek w swojej strukturze i brzmieniu właśnie ją niesie - a to, że może wydawać się komuś tandetne... pewnie, że może, ale nie zmienia to faktu, że właśnie MV6 spełnia ten warunek bycia "melodyczno-harmonicznym" chociażby. To naprawdę nie jest płyta oderwana od typowego stylu grania i komponowania Francuza... w szczególności właśnie w porównaniu do Equinoxe, bo sugestie są na tyle wyraźnie zarysowane, że naprawdę ciężko ich nie usłyszeć. Mankamentem jest brzmienie, ale to skutek tego ciągłego adaptowania swojej twórczości do trendów w danym czasie. Gdyby Infinity w zbliżonej formie powstało w 1978 roku, zamiast tego wokalizowanego klawisza najpewniej pojawiły się ten rodem z melodii na Equinoxe 5.
Gloryfikacja takich pereł jak RV4 czy Calypso nie jest najlepszym pomysłem, bo w ich przypadku po prostu mamy do czynienia z tym samym zabiegiem - choć IMO akurat te utwory czas brutalnie zweryfikował na ich niekorzyść.
Już nie mówię o tym, że nagrywanie takiej płyty i takich numerów to żaden wstyd - już widzę Jarre'a czytającego tę dyskusję z przekornym uśmiechem pod nosem.
Nie ma też się czego specjalnie doszukiwać - kilka tez dziś już nie ma takiego istotnego znaczenia. Choćby ta o popularności - która siłą rzeczy po latach musiała ulec osłabieniu; nawet gdyby JMJ miał nas nowymi produkcjami rzucić na kolana, to rynkiem muzycznym dzisiaj to nie wstrząśnie. Sam Francuz też się temu przysłużył konsekwentnie oddalając się od niego idąc w kompletnie anachroniczne próby gonienia trendów rodem z Metamorphoses, Teo&Tea czy nawet płyt z serii Electronica, ale to już temat na inną dyskusję.